Mały przestój...
Dzisiaj na wagowym liczniku ujrzałam przerażającą liczbę. Przeraziła mnie ona tym bardziej, że za niecałe trzy tygodnie miałam udać się w podróż z przedstawicielem płci przeciwnej, na którym to, jak pierwotnie planowałam, chciałam wywrzeć piorunujące wrażenie, niestety zanosi się na to, że wrażenie będzie bardziej przygniatające... ogromem:/ A właściwie, zanosi się na to, że zarówno wrażenia jak i przedstawiciela nie będzie.
Trochę dramatyzuję, bo chłopak najwyraźniej wybrał się w miejsce odcięte od Internetu, ale podskórnie czuję, że ta jego była wraca do gry. Prawdopodobnie w tej chwili radośnie pląsają na parkiecie w rytm jakiegoś weselnego przeboju, "Białego misia" abo "Majteczek w kropeczek", gdyż to właśnie dziś ów chłopiec, (o czym zostałam uprzedzona zresztą o_O?), wybierał się w jej towarzystwie na ślub. Jak to bywa, wypiją za dużo i nagle okaże się, że nadal pałają do siebie miłością maskującą skumulowany popęd. Nie jestem zazdrosna, jestem z lekka poirytowana, bo nie lubię wchodzić komuś w drogę i nie lubię osób niezdecydowanych. Nie lubię robić z siebie słodkiej idiotki na darmo.
Byłoby znacznie łatwiej, gdybym odebrała którychś z jego telefonów, ale wprost nie cierpię rozmawiać z lekko poznanymi ludźmi przez telefon. Robię to wyłącznie w przypadkach dzwonienia na teleaudio albo kupowania czegoś przez Allegro. Teraz będę musiała wymyślić jakieś dobre alibi, co by chłopak nie pomyślał, że jestem psychopatką. Tylko co mu powiedzieć? Że gdzieś pojechałam i zostawiłam telefon? Kiepsko... Może powiem mu prawdę. Gdy mówię ludziom prawdę, jest prościej. Gdy prawdy nie mówię, ludzie też nie mówią mi prawdy i się robi tak.. uprzejmie, ale z dystansem.
Mam nadzieję, że w poniedziałek wróci już do świata wirtualnego, albo chociaż napisze mi smsa zamiast dzwonić. Z tymi rocznikami poniżej 1986 jest właśnie taki problem, że oni są jakby spoza epoki smsa i do człowieka dzwonią. A dla mnie dzwonienie, to takie nachalne i bezczelne wdzieranie się do czyjejś rzeczywistości. I tak nikt nie wie o co mi chodzi. Po prostu nie lubię i już. Nigdy nie zdążę się zastanowić jaki głos mam przybrać:/ I myśli trzeba zbierać, tak na bieżąco.
Jednak prócz wątpliwej obecności towarzysza, pojawiły się nowe, niesprzyjające okoliczności. Otóż ojciec, pomimo wcześniejszych uzgodnień (noo, jednej rozmowy), zareagował zdziwieniem na moją uwagę, że od 15 września będzie musiał sobie znaleźć nowego pomiarowego. Słysząc moje niezadowolenie, co prawda przystał na tydzień wolnego, ale to i tak zupełnie pomieszało mi szyki, bowiem prócz wyjazdu do Czech, miałam zaplanowany mały wywczas w Toruniu z siostrą. Razem było tego jakieś 12 dni, a ja tu dostaję urlop na zaledwie tydzień! I nie idzie nawet wyjaśnić, że chcę więcej, bo przecież od razu nasuwa się pytanie, co można tyle robić w Toruniu, choćby z siostrą cioteczną. Dlatego teraz mam problem, bo głupio mi tłumaczyć własnej siostrze, że wycieczka z nieznajomym stoi u mnie w hierarchii wyżej niż wspólny rajd po toruńskich klubach. Tym bardziej mi głupio, że to pierwsze niekoniecznie będzie miało miejsce, a czas leci i niebawem będę musiała się zadeklarować, co, kiedy, jak, gdzie i z kim. Sobie myślę jednak, że nawet bez kompana bym się do tych Czech wybrała. Pieniędzy szkoda, bo mogłabym już zacząć zbierać na egzaminy poprawkowe (się płaci, nie?), aaale ja CHCĘ DO CZECH! (z przytupem).