Jak wydać 50 złotych? To bardzo proste. Po pierwsze nie pójść do szkoły, po drugie nie móc zostać w domu, po trzecie być Alutką na diecie. Te trzy skromne przykazania sprawią, że z łatwością pozbędziecie się pieniędzy, które tak skrupulatnie zbieraliście przez ostatnie miesiące na wasze wymarzone wakacje.
Oczywiście, mogłam iść do kina na jakiś poranny seans dla dzieci, mogłam powiedzieć, że mam na 10 i w towarzystwie kurtki i butów schować się do szafy, ale widocznie ostatnio zrobiłam się wybredna i rozpasana. W tym roku szkolnym już dwukrotnie zresztą zostałam przyłapana na tym, że miast w szkole siedzę sobie w domu. I to nawet nie w szafie, lecz bezczelnie, w swoim pokoju... I choć zostało to skomentowane wymowną ciszą, ewentualnie jakimś krótkim "nie pogrywaj ze mną!"(w każdym razie bez szlabanów), to wolałam unikać tego typu sytuacji. Na dworze było jednak zbyt zimno by urządzać sobie pielgrzymkę do Gietrzwałdu (muszę to wypróbować!), a mieszkanie dziadka zdawało się być niedostępnym ze względu na dwa czynniki, które zdecydowanie podnosiły ryzyko spotkania Szanownego Emeryta na miejscu, mianowicie, fakt, że jest to piątek, czyli dzień, w którym statystycznie najczęściej jest on w mieście i godziny poranne, gdyż wtenczas zazwyczaj ma umówione wizyty u lekarza w Olsztynie. Nie wypróbowałam jeszcze opcji z chowaniem się do wersalki, ale mimo wszystko nie chciałam się narażać na taki dyskomfort. Po części też kierowałam się troską o zdrowie dziadka, gdyż odnalezienie wnuczki w wersalce lub jakieś niezidentyfikowane hałasy, mogłyby się przyczynić do zawału, a tego byśmy nie chcieli.
Na początku miałam zamiar przecierpieć dwie godziny na mrozie i w okolicach 10 wrócić do domu z nadzieją, że ojciec będzie już w biurze i przypadkiem z niego nie wyjdzie. Niestety tak bardzo bałam się tej konfrontacji, że usilnie szukałam innego sposobu na spędzenie tego dnia. Wydawało się, że jedyną alternatywą dla kolejnej wycieczki w mniej lub bardziej znane okolice jest wizyta w kinie. Jednak odkąd cena biletów przekroczyła magiczną barierę 15 złotych, uznałam oglądanie filmów w kinie za zbędny luksus. Poza tym godziny poranne to czas, w którym króluje tzw. kino familijne, którego niestety nie zdzierżam więc to całkowicie wykluczało ten pomysł. Cóż nie chciałam wydać 18 złotych na 2 godziny w cieple i ze względną rozrywką, musiałam wydać blisko 50 złotych w zimnie i wśród natrętnych spojrzeń pt. "co tu robisz dziewczynko?".
Na kilkanaście minut przed 8 znalazłam się dworcu. W wyniku szybkiej kalkulacji kosztów uznałam, że obierając kierunek Szczytno, za jedyne 12,60 nie tylko uniknę zmarznięcia, ale również przy odrobinie szczęścia wpakuję się w jakieś kłopoty, o czym z wypiekami na twarzy będę mogła opowiadać po powrocie, gdybym przypadkiem wyszła z tego cało. Niestety, nie do końca byłam przekonana do tego pomysłu. Trochę zdążyłam już siebie poznać przez co wiedziałam jak wyglądają takie wycieczki. Jeśli coś sobie umyślę, wchodzę do lasu i idę przed siebie, by w chwili całkowitego wyczerpania trafić do jakiejś maleńkiej wioseczki, gdzie autobusy zatrzymują się według tylko sobie znanego rozkładu, jeśli zaś jest to wycieczka spontaniczna, dojeżdżam na miejsce i czekam na powrotny pociąg. To była wycieczka spontaniczna, jak cholera...
Tak porywająca, że nawet nie chce mi się pisać, ale dokończę to jutro... raczej. Jeśli nie wykończy mnie wizyta koleżanek, z którymi mam robić referat na filozofię. Rany Boskie! Ta cała filozofia nie kręci mnie bardziej niż goła klata Hugh Granta... A jak znam życie, to właśnie ta klata uniemożliwi mi spotkanie z Bachem, gdyż jak sądzę zjawi się właśnie jutro, w tych godzinach, w Olsztynie.