• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Wkurzają mnie matki.

Kolejny nudny blog o życiu

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
01 02 03 04 05 06 07
08 09 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Marzec 2011
  • Listopad 2010
  • Październik 2010
  • Wrzesień 2010
  • Sierpień 2010
  • Lipiec 2010
  • Czerwiec 2010
  • Maj 2010
  • Kwiecień 2010
  • Marzec 2010
  • Luty 2010
  • Styczeń 2010

Archiwum luty 2010

< 1 2 >

Wieczernyj dzwon...

Po ludzku jest mi przykro z powodu, którego nie nadmienię. Chciałabym wierzyć, że jestem tylko misiem o bardzo małym rozumku i po prostu błędnie interpretuję pewne fakty, smsy, walentynki. Ciężko jest żyć ze świadomością, że ktoś prowadzi podwójne życie... Psychicznie wysiadam. Dlaczego wszyscy tak intensywnie pracują na moją łysinę? Dlaczego myślą, że są tacy cwani, a ja taka ślepa, głucha, głupia? Przecież ja wszystko to widzę, choć wolałabym być ślepa. Zły losie...

 

25 lutego 2010   Dodaj komentarz

Indoor...

   Nie ma towaru w mieście jak to kiedyś śpiewał czy też melodeklamował Kazimierz Staszewski. No, nie ma filetów z indyka w mojej zamrażarce! Nie ma ich nawet w mojej przydomowej Biedronce,  śmiem nawet twierdzić, że we wszystkich Biedronkach tego grodu nie ma filetów z indora! Podczas tej indorowej absencji wracam do czasu i miejsca, gdzie nikt nigdy nie cierpiał na indorowy głód bowiem jego Biedronka miała dział mięsny. A było to za górami, za lasami, za kolejowymi torami, w drodze na Pisz, czyli krócej mówiąc Szczytnie, do którego jak wiecie lub nie wiecie, przez mojezaskakująco nudne wprowadzenie, udałam się w ten piątek. Hah, to ja to może będe pisać takimi seriami, bo całkowicie mi wena spłynęła, jeśli w ogóle można było o niej mówić.

 

   Jestem co najmniej niezadowolona z przebiegu tego weekendu. Główne przyczyny są dwie. Przez całe 3 dni sobie folgowałam w sprawie diety, a że prócz tych 3 dni folgowałam sobie jeszcze wcześniej, to sprawa zaczyna nabierać obfitych i przygnębiających kształtów. No, a do tego jeszcze sprawa tej koleżeńskiej wizyt,y podczas, której miałam ochotę przytrzasnąć sobie uszy bowiem wszystkie ostre przedmioty przezornie schowałam wcześniej. Ja nie wiem, co jest ze mną nie tak. Po prostu tak mnie nudzą i żenują te ludzie, że żal tyłek ściska! Znowu byłam zmuszona oglądać jakąś chałę dla nastolatków. Z ta jednak różnicą, że tym razem nie było na kim oka zawiesić. A dzisiaj poniedziałek - szkoła, koleżanki i koledzy... to gdzie ja schowałam te noże?

22 lutego 2010   Dodaj komentarz

Trzy denuncjatorki.

Właśnie uświadomiłam sobie, że za 8 godzin przyjdą tu 3 potencjalne denuncjatorki, które chcąc zabłysnąć jedna przed drugą brzytwą swojego dowcipu przypadkiem wypowie o jedną aluzję za dużo lub za głośno i włączy machinę kojarzenia w maminej czachencji. Pięknie!

20 lutego 2010   Dodaj komentarz

Jak wydać 50 złotych.

   Jak wydać 50 złotych? To bardzo proste. Po pierwsze nie pójść do szkoły, po drugie nie móc zostać w domu, po trzecie być Alutką na diecie. Te trzy skromne przykazania sprawią, że z łatwością pozbędziecie się pieniędzy, które tak skrupulatnie zbieraliście przez ostatnie miesiące na wasze wymarzone wakacje.

 

   Oczywiście, mogłam iść do kina na jakiś poranny seans dla dzieci, mogłam powiedzieć, że mam na 10 i w towarzystwie kurtki i butów schować się do szafy, ale widocznie ostatnio zrobiłam się wybredna i rozpasana. W tym roku szkolnym już dwukrotnie zresztą zostałam przyłapana na tym, że miast w szkole siedzę sobie w domu. I to nawet nie w szafie, lecz bezczelnie, w swoim pokoju... I choć zostało to skomentowane wymowną ciszą, ewentualnie jakimś krótkim "nie pogrywaj ze mną!"(w każdym razie bez szlabanów), to wolałam unikać tego typu sytuacji. Na dworze było jednak zbyt zimno by urządzać sobie pielgrzymkę do Gietrzwałdu (muszę to wypróbować!), a mieszkanie dziadka zdawało się być niedostępnym ze względu na dwa czynniki, które zdecydowanie podnosiły ryzyko spotkania Szanownego Emeryta na miejscu, mianowicie, fakt, że jest to piątek, czyli dzień, w którym statystycznie najczęściej jest on w mieście i godziny poranne, gdyż wtenczas zazwyczaj ma umówione wizyty u lekarza w Olsztynie. Nie wypróbowałam jeszcze opcji z chowaniem się do wersalki, ale mimo wszystko nie chciałam się narażać na taki dyskomfort. Po części też kierowałam się troską o zdrowie dziadka, gdyż odnalezienie wnuczki w wersalce lub jakieś niezidentyfikowane hałasy, mogłyby się przyczynić do zawału, a tego byśmy nie chcieli.

 

   Na początku miałam zamiar przecierpieć dwie godziny na mrozie i w okolicach 10 wrócić do domu z nadzieją, że ojciec będzie już w biurze i przypadkiem z niego nie wyjdzie. Niestety tak bardzo bałam się tej konfrontacji, że usilnie szukałam innego sposobu na spędzenie tego dnia. Wydawało się, że jedyną alternatywą dla kolejnej wycieczki w mniej lub bardziej znane okolice jest wizyta w kinie. Jednak odkąd cena biletów przekroczyła magiczną barierę 15 złotych, uznałam oglądanie filmów w kinie za zbędny luksus. Poza tym godziny poranne to czas, w którym króluje tzw. kino familijne, którego niestety nie zdzierżam więc to całkowicie wykluczało ten pomysł. Cóż nie chciałam wydać 18 złotych na 2 godziny w cieple i ze względną rozrywką, musiałam wydać blisko 50 złotych w zimnie i wśród natrętnych spojrzeń pt. "co tu robisz dziewczynko?".

 

   Na kilkanaście minut przed 8 znalazłam się dworcu. W wyniku szybkiej kalkulacji kosztów uznałam, że obierając kierunek Szczytno, za jedyne 12,60 nie tylko uniknę zmarznięcia, ale również przy odrobinie szczęścia wpakuję się w jakieś kłopoty, o czym z wypiekami na twarzy będę mogła opowiadać po powrocie, gdybym przypadkiem wyszła z tego cało. Niestety, nie do końca byłam przekonana do tego pomysłu. Trochę zdążyłam już siebie poznać przez co wiedziałam jak wyglądają takie wycieczki. Jeśli coś sobie umyślę, wchodzę do lasu i idę przed siebie, by w chwili całkowitego wyczerpania trafić  do jakiejś maleńkiej wioseczki, gdzie autobusy zatrzymują się według tylko sobie znanego rozkładu, jeśli zaś jest to wycieczka spontaniczna, dojeżdżam na miejsce i czekam na powrotny pociąg. To była wycieczka spontaniczna, jak cholera...

 

 

 

   Tak porywająca, że nawet nie chce mi się pisać, ale dokończę to jutro... raczej. Jeśli nie wykończy mnie wizyta koleżanek, z którymi mam robić referat na filozofię. Rany Boskie! Ta cała filozofia nie kręci mnie bardziej niż goła klata Hugh Granta... A jak znam życie, to właśnie ta klata uniemożliwi mi spotkanie z Bachem, gdyż jak sądzę zjawi się właśnie jutro, w tych godzinach, w Olsztynie.

19 lutego 2010   Dodaj komentarz

Wyszukane w Internecie

"Którzy nie wiedzą, co znaczy ojczyzna,
Bo żyją wszędy,Przybłędy.


Leszek Balcerowicz - Aaron Bucholtz
Władysław Bartoszewski Ciekawostka: wczasie
okupacji hitlerowskiej Władysław Bartoszewski
został zwolniony przez Niemców z obozu w
Oświęcimiu - Powód? Zły stan zdrowia!
Ryszard Bender - Fajwisch Berenstein
Jan Krzysztof Bielecki - Izaak Blumenfeld
Bolesław Bierut - Rotenschwanz
Michał Boni - Jakub Bauer
Marek Borowski - Szymon Berman syn UBka, bratanek
zbrodniarza NKWD
Ryszard Bugaj - Izaak Blumfeld
Wiesław Chrzanowski - Szymon Knopfstejn
Włodzimierz Cimoszewicz - Dawid Goldstein
Józef Cyrankiewicz - Izaak Cymerman
Ludwik Dorn - Dornbaum
Władysław Frasyniuk - Rotenschwanz
Bronisław Geremek - Berele Lewartow faworyt
okresu stalinowskiego i stalinowiec, w PRL należał
do betonu partyjnego, do PZPR Geremek wstąpił w
1950 roku, a więc w okresie najskrajniejszego
stalinizmu; chwalca sowieckiego ustroju i
Stalina;
Zyta Gilowska - Zyta Morgenstein
Hanna Gronkiewicz-Waltz - Hajka Grundbaum
Jan Tomasz Gross jeden z głównych autorów
plugawiących i zniesławiających wszystko co
Polskie i Święte, zniesławiacz Polski i Polaków
Danuta Hübner
Aleksandra Jakubowska
Jacek Kaczmarski - Icek Berelbaum
Hanna Kedaj-Smoktunowicz
Grzegorz Kołodko - Samuel Hanerman
Janusz Korwin-Mikke - Ozjasz Goldberg
Marian Krzaklewski - Dawid Zimmerman
Jacek Kuroń - Icek Kordblum
Aleksander Kwaśniewski - Izaak Stoltzman
Jolanta Kwaśniewska - Konty-Kohn
Antoni Macierewicz - Izaak Singer
Aleksander Małachowski - Jakub Goldsmith
Tadeusz Mazowiecki - Icek Dikman
Adam Michnik - Aaron Szechter
Leszek Moczulski - Robert Berman
Stefan Niesiołowski - Aaron Nusselbaum
Jan Nowak-Jeziorański - Zdzisław Antoni
Jeziorański &#8211; Jojne Kalwas
Andrzej Olechowski - Mosze Brandwein
Jan Olszewski - Izaak Oksner
Janusz Onyszkiewicz - Jojne Grynberg
Izabela Sierakowska - Rebeka Sommer
Jan Krzysztof Skubiszewski - Szymon Schimel
Hanna Suchocka - Hajka Silberstein
Jerzy Turowicz - Jakow Turnau
Jerzy Urban - Josek Urbach
Mieczysław Wachowski - Jakub Windman - major
SB
Lech "Bolek" Wałęsa - Lejba Kohne
Tadeusz Gocławski - Arcybiskup - pochodzenie
żydowskie
Józef Kowalczyk - Arcybiskup - pochodzenie
żydowskie
Franciszek Macharski - Finkelstein - Kardynał
- pochodzenie żydowskie
Kazimierz Nycz - Arcybiskup - pochodzenie
żydowskie
Sławoj Leszek Głódź - Izaak Nowin - Biskup -
pochodzenie żydowskie
Tadeusz Pieronek - Mosze Michlis - Biskup -
pochodzenie żydowskie - modernista, judaizator
Kościoła Rzymsko-Katolickiego, członek powiązanej
ze światową żydomasonerią i żydofinansjerą,
ks. Adam Boniecki - Aaron Ajngold -
pochodzenie żydowskie"


Oto co znalazłam szukając nagrania duetu Emmanuelle Seigner i Romana Polańskiego. Rzecz absolutnie wstrząsająca i dołująca, ale mnie osobiście już nie rusza. Kiedyś bardzo interesowałam się polityką. Członków konkretnych partii mogłam recytować na wyrywki, znałam poszczególne życiorysy i zdarzało mi się oglądać posiedzenia sejmu. Niestety pewnego dnia zrozumiałam, że wszystko to jest potwornym kłamstwem. To, co pokazują wszelkie serwisy informacyjne to iluzja, śmiech z wysokości. Poczułam się bezsilna, jakbym żyła w labiryncie. Sami przyznajcie, sytuacja jest beznadziejna. Tu wcale nie chodzi o narodowość tych panów, tu chodzi o to, że wszystko co robią ma drugie, ohydne dno. Straciłam Ojczyznę. Kiedyś oburzałam się słysząc jak ktoś mówi, że chce czym prędzej wyjechać z Polski. Traktowałam to w kategorii zdrady narodowej. Niestety, gdy nie ma narodu, nie można go zdradzić. My, ludzie świadomi, jesteśmy skazani na bezdomność.


   A piosenka? Taka sobie, ale ten cyniczny, zimny głos Polańskiego mocno oddziałuje na moją płytką wrażliwość. Aż żal, że na mej drodze nigdy nie stanął pedofil i tak pięknie do mnie nie przemówił. Niestety, nie zawrócimy już dzikich żurawi...


  Żurawie odlecą, a Ala niestety nie pójdzie jutro do szkoły, tym samym ustanowi swój rekord obecności w szkole na poziomie jednego tygodnia i czterech dni.
Trzeba by w tym czasie zacząć czytać Dżumę... niestety czuję, że to syf.

18 lutego 2010   Komentarze (2)

Myśli zebrane...

   O czym tu pisać, skoro nic się nie dzieje. Skoro nic nie bulwersuje, a o tym co przeraża piszę w co drugiej notce. Moje spanie na "cykle" okazało się niewypałem. Od spania po 3 godziny chyba zaczęłam dostawać gorączki. Przestraszona wizją ugotowania resztek mojego mózgu, powróciłam do praktyki 7 godzinnego wypoczynku.

 

   Muszę się pochwalić, że od tygodnia i dwóch dni nie opuściłam w szkole ani jednej godziny lekcyjnej, co chyba nie zdarzyło mi się od września. Jak się już pochwaliłam, to pewno następnego dnia ulegnę pokusie, ale bądźmy dobrej myśli i wiary we mnie. Doobra, jestem zmęczona...

 

   Idzie wiosna ludzie, milowymi krokami się zbliża. Definitywnie pożegnałam się już z depresją. A to oznacza, że czas najwyższy już zaprowadzić rower do serwisu i kupić sakwy rowerowe. Chociaż z sakwami może być problem. Taka niezdecydowana się zrobiłam. Na początku miały być sakwy o pojemności łącznej 35 litrów, ale gdy tak obejrzałam je na zdjęciach z każdej strony i pomyślałam o tym, co chciałabym tam zmieścić, to wydało mi się, że jednak będę potrzebować czegoś większego. Niestety, całkiem możliwe, że jeśli kupię sakwy o pojemności 50 litrów, to napakuję tam tyle rzeczy, że nie ruszę rowerem z miejsca. Poooza tym, te większe sakwy są droższe i wzualnie paszą mi chyba mniej.

 

 

16 lutego 2010   Dodaj komentarz

O tym, że nie śpię

Tak oto przyszłam sobie tutaj, albowiem dawno notki nie pisałam. Ciągle czekam aż skończy się ten bałkański kocioł maturą zwany:/ W końcu zacznę mieć jakieś życie, jakieś przygody, o których będę mogła pisać, może w końcu przestaną mi wypadać włosy, może jak Joasia Brodzik po porodzie urządzę sobie postrzyżyny. To znaczy nie mam w planach porodu... Chociaż jak wiemy wakacje to jedna z poważniejszych przyczyn ciąży. Jednak to nie jest przedmiot dzisiejszej debaty. Dzisiejsza debata jest chyba przedmiotu pozbawiona. Na samo słowo "przedmiot" przechodzą mnie ciarki. Wiąże się on bowiem ze słowem "literatura" tworząc określenie "literatura przedmiotu", która to rzecz jest częścią składową mojej nietkniętej bibliografii. Może nie znowu takiej nietkniętej, bo przecież w bibliotece byłam, spotkałam pana bibliotekarza i zrobiłam przed nim z siebie idiotkę, coś wyszukałam i coś tam wypożyczyłam, ale nie miałam odwagi jeszcze się za to zabrać. Przede wszystkim zmieniłam temat, po części zawierzając się ślepemu losowi.

 

Na wybranie tematu i refleksję nad nim miałam czas mniej więcej od września. Niestety, moja zaskakująca niechęć do robienia czegokolwiek w sprawie matury, nawet do myślenia o niej, sprawiła, że wybrałam temat na 5 minut przed ostatecznym potwierdzeniem deklaracji maturalnej. Jakoś tak ostatnio mam, że bez noża na gardle nie wykazuję żadnej aktywności. Wydaje mi się jednak, że to ogólnie tendencja mojego rocznika, ale to wcale nie powinno mnie usprawiedliwiać. W każdym razie napisałam o tym zdaniu się na ślepy los, gdyż - nie wiem czy o tym wcześniej nie pisałam, pewnie tak - temat jest dość prosty ("Mit o Prometeuszu i jego literackie ujęcia"), ale cały zabawa polega na tym, by nikt z około 240 pozostałych uczniów przystępujących do matury nie wpadł na pomysł opracowania podobnej bibliografii, bo grozi to dyskwalifikacją z zawodów. Jestem jednak na tyle wyczerpana już powagą sytuacji, że popadłam w tumiwisizm i ogólne odrętwienie. Nie mogę nawet powiedzieć, że nie cieszyłabym się z takiego przebiegu zdarzeń. Może przez ten rok "wolnego"(w cudzysłowie, bo po wyklęciu z rodziny przez ojca pewno musiałabym iść do pracy) zdarzyłoby się coś pożytecznego. Mimo wszystko chyba lepiej nie ryzykować, bo jeszcze się okaże, że wróżby moich rodziców o kasie w Realu się sprawdzą i będzie bida. Strasznie przykro mi się robi, gdy jedno przez drugie krzyczy, że powinnam już składać tam podanie, ale widocznie w ich pojęciu ma to służyć mojej motywacji.

 

Dzisiaj dla przykładu Pani Matka Dobrodziejka wróciła od babci, gdzie gościła również moja ciotka wujeczna, która żywo relacjonowała przygotowania swojego wnuka do matury, na co moja mama nie mogąc się pochwalić niczym nad to, że "Ala była w bibliotece", zzieleniała z zazdrości w przekonaniu, że jej dziecko jest takie beznadziejne i w ogóle nie myśli o przyszłości. W tym oto kolorze wróciła do domu i od wejścia zaczęła mi tutaj oburzać się nad głową. Że temat jest rzeczywiście drażliwy, zaczęła się pyskówka. Nie przepadam za pyskówkami, bo zwykle gadam bzdury, takie pojedynki niestety wymagają odrobiny inteligencji, więc szybko z ataku przeszłam do obrony, zamknęłam się w pokoju i poszłam spać. Ten przeklęty Mariuszek mnie wykończy! Nie dość, że ten sam rocznik co ja, to jeszcze, podobnie jak ja, nie mając pomysłu na przyszłość, wybiera się na prawo. Przez to dyskretnie czuć w powietrzu ducha rywalizacji pomiędzy moją mamą a matką Mariuszka. Osobiście staram się nie zawracać tym głowy, ale wiadomo, że całkiem pozbawiona zawiści nie jestem. Zewsząd ta presja, wyłysieję jak nic!

 

Jeszcze jakiś palant wysłał mojej mamie walentynkę i ten fakt został przez nią utajniony, więc coś może być na rzeczy. Jak dziecko... Grrr a czy Mariuszek też musi się mierzyć z takimi problemami?

14 lutego 2010   Komentarze (1)

Jutro podbiję świat.

Klęska. Klęska na całej linii, od tygodnia. Od tygodnia bowiem próbuję sobie zrobić "dzień bez jedzenia", co kończy się na wieczornym pochłanianiu wszystkiego, co akurat znajdzie się w zasięgu mojego wzroku. Czuję się jakbym dobiła 90 kilo:/ Będzie jojo, czuję to wszystkimi porami. Myśl o tym, że właśnie beztrosko żegnam się z szansą zawładnięcia nad światem wzbudza we mnie frustrację. Muszę się wziąć w garść. Z dietą i z nauką. Nie będzie mną rządzić byle pączek, makaron nie będzie decydował o tym z kim będę spała o nie! Nie pozwolę zepchnąć się na margines, nie będę żyć w cieniu pięknych i bogatych! Ten rok, będzie rokiem mojego tryumfu! Tak!

 

Którego oczywiście nie przedstawię, bo... muszę oddać laptopa.

12 lutego 2010   Dodaj komentarz

Mała dawka żalu z rana...

Pół gadzinki wolnego od nauki historii sobie dałam. Poszłam spać o 22:30 na 3 tzw. "cykle" (czyli 3 razy po 1,5 godziny), wstałam o 3 i powiem, że jestem szczerze zdumiona, bo moje wstawanie nie dość, że trwało dość krótko, to jeszcze w miarę bezboleśnie, tylko przez krótką chwilę rozważałam niepójscie do szkoły, co w porównaniu z półgodzinnymi rozważaniami, rozpaczliwym wtulaniem się w poduszkę i i rzucaniu w myślach najcięższych inwektyw na cały system edukacji, w których jednak przeważa jedno słowo na k., jest rezultatem pomyślnym. Doobra... co chciałam napisać? Nic. Nic nie napiszę, idę się kąpać, później może jeszcze coś doczytam z tej nieszczęsnej historii Polski, może coś spiszę.

 

Tłusty czwartek... Nie wiem jak się zachowam, mam nadzieję, że z kulturą. Głosy, że schudłam zaczynają doprowadzać mnie do szału. Wstyd byłoby teraz wrócić do dawnej wagi, ale gdy wczoraj usłyszałam od Malwiny "Ala, musimy się wybrać na zakupy, teraz możesz zmienić swój styl ubierania" i wyobraziłam sobie to zakupowe szaleństwo pełne wydekoltowanych bluzek i złotych pasków, to najpierw padł na mnie blady strach, a później tak ogromny bulwers (że też takie dziewczątko śmie negować słuszność mojego stylu!), że jedynie moja ćwiczona przez długie lata twarz pokerzysty, zapobiegła wybuchnięciu konfliktu. Wara dziewczątko drogie od mojego ubioru! Jest on w pewnym sensie wyrazem mojej nienawiści do pewnego olsztyńskiego liceum. Zwisa mi to jak mnie tam postrzegają, do pewnego olsztyńskiego liceum najchetniej uczęszczałabym w lnianym worku, bo to miejsce i ci ludzie nie zasługują na jakikolwiek nawet fragment mojej uwagi, wysiłku, tym bardziej, że roi się tam od eunuchów w rurkach i różowych koszulkach. Mój ubiór to też po części kamuflaż. Szczerze wierzę w to, że dzięki ubieraniu się w stonowane kolory z przewagą brązu wielokrotnie uniknęłam wezwania do tablicy. Moim celem jest zapomnienie o istnieniu uczennicy Alicji K. Pewnemu olsztyńskiemu liceum mam do zaproponowania jedynie obustronną amnestię. Niech pewne olsztyńskie liceum rychło zapomni o mnie i pozwoli zapomnieć o sobie.

 

Mała dawka żalu z rana lepsza niż śmietana.

11 lutego 2010   Dodaj komentarz

Wieczór filmowy...

   Brak umiaru, karygodny brak umiaru sprawił, że dzisiaj spałam zaledwie 4 godziny. Niestety! Nie o tym braku umiaru mówię, o którym znaczna część z was - w tym ja - pomyślała. Dzisiejszej nocy nie zachowałam umiaru podczas oglądania filmów (niestety, nie takich filmów, o których znaczna część z was - w tym ja - pomyślała). Jak zaczęłam w okolicach północy, tak skończyłam po 6:00. Gdy już zaczynało świtać, nie wiadomo dlaczego doszłam do wniosku, że jeśli udam, że właśnie wstałam i jak to mam w swoim zwyczaju zacznę krzątać się tu i tam, słowem hałasować, nie wzbudzę tym sposobem podejrzeń rodziców jakobym całą noc spędziła obejmując laptopa i wstała o 14. Teraz wydaje mi się, że był to pomysł durnowaty, ale myślę, że prócz zachowania pozorów chodzić mi o właśnie ściągający się film. Chciałam go dopilnować, bo jak z doświadczenia wiem, filmy ściągane przeze mnie pod koniec tegoż procesu mają tendencję do niewyjaśnionego dotąd zacinania się, co jest równoznaczne z koniecznością wznowienia pobierania. Pal sześć, gdy film ma 700 MB, taki "Rok diabła" właśnie ściąga mi się po raz trzeci i powiedzmy, że do 5 razów jeszcze bym się trzymała, ale gdy film liczy sobie tych megabajtów dwukrotnie więcej i zatnie się na poziomie 1 GB, to robi się gorąco. Życie! Każdy zna to zapewne z autopsji, więc nie będę się rozwijać.

 

   Nie będę również kończyć wpisu o wieczorku z psiapsiółeczkami, bo... znacie moje zdanie: psiapsiółeczki są be, fe i de, bo oglądają gupiutkie filmy o tańcu i ogólnie są kobietami, więc sa całkowicie mi nieprzydatne, a Ala w swoim przeintelektualizowaniu (ooo, nie podkreśliło, znaczy się jest takie słowo?) nigdy nie przyzna się, że przeszły ją ciarki wielkości ziaren fasoli, gdy boski Antonio Banderas tańczył tango. Ahh! I pomyśleć, że ja prawdopodobnie nigdy nawet nie zatańczę tanga, nie mówiąc już, że w ramionach namiętnego Hiszpana albo Portugalczyka, albo Meksykana, albo chociaż Cygana:P Żal, żal do losu to we mnie wzbudza! Podobnie jak widok Henryka VIII w filmie "Kochanice króla". Facet, poza wzrostem, zupełnie nie w moim typie, ale ten jego sposób przedstawienia postaci, ten niedźwiedzi wygląd i bezbronność wobec popędu, zwyczajnie mnie wzruszyła. Doszłam jednak do wniosku, że z mężczyznami jest jak z jedzeniem. Kobieta wiążąć się z mężczyzną musi wybierać pomiędzy chwilową uciechą i brakiem wartości odżywczych jak w przypadku słodyczy a może mniej smacznym, ale przecież zdrowym, sprzyjającym rozwojowi, warzywem. Opozycja słodycz - warzywo to nic przecież innego jak opowiedzenie się po stronie cielesności, hedonizmu a duchem, rozumem. I to już znamy z utworów Sępa - Szarzyńskiego. Całe życie, to sztuka dokonywania wyborów. Co za banały! Na szczęście są jeszcze owoce:)

 

   Pewno powinnam iść spać, bo gadam od rzeczy, ale... chciałam się jeszcze podzielić jakąś refleksją. Dokładniej nie wiem jaką, może to jedynie czysta chęć powciskania sobie jeszcze klawiatury, może wrodzony sadyzm. Kończę.

 

 

07 lutego 2010   Dodaj komentarz
< 1 2 >
Pewna_dziewczynka | Blogi