Wieczór filmowy...
Brak umiaru, karygodny brak umiaru sprawił, że dzisiaj spałam zaledwie 4 godziny. Niestety! Nie o tym braku umiaru mówię, o którym znaczna część z was - w tym ja - pomyślała. Dzisiejszej nocy nie zachowałam umiaru podczas oglądania filmów (niestety, nie takich filmów, o których znaczna część z was - w tym ja - pomyślała). Jak zaczęłam w okolicach północy, tak skończyłam po 6:00. Gdy już zaczynało świtać, nie wiadomo dlaczego doszłam do wniosku, że jeśli udam, że właśnie wstałam i jak to mam w swoim zwyczaju zacznę krzątać się tu i tam, słowem hałasować, nie wzbudzę tym sposobem podejrzeń rodziców jakobym całą noc spędziła obejmując laptopa i wstała o 14. Teraz wydaje mi się, że był to pomysł durnowaty, ale myślę, że prócz zachowania pozorów chodzić mi o właśnie ściągający się film. Chciałam go dopilnować, bo jak z doświadczenia wiem, filmy ściągane przeze mnie pod koniec tegoż procesu mają tendencję do niewyjaśnionego dotąd zacinania się, co jest równoznaczne z koniecznością wznowienia pobierania. Pal sześć, gdy film ma 700 MB, taki "Rok diabła" właśnie ściąga mi się po raz trzeci i powiedzmy, że do 5 razów jeszcze bym się trzymała, ale gdy film liczy sobie tych megabajtów dwukrotnie więcej i zatnie się na poziomie 1 GB, to robi się gorąco. Życie! Każdy zna to zapewne z autopsji, więc nie będę się rozwijać.
Nie będę również kończyć wpisu o wieczorku z psiapsiółeczkami, bo... znacie moje zdanie: psiapsiółeczki są be, fe i de, bo oglądają gupiutkie filmy o tańcu i ogólnie są kobietami, więc sa całkowicie mi nieprzydatne, a Ala w swoim przeintelektualizowaniu (ooo, nie podkreśliło, znaczy się jest takie słowo?) nigdy nie przyzna się, że przeszły ją ciarki wielkości ziaren fasoli, gdy boski Antonio Banderas tańczył tango. Ahh! I pomyśleć, że ja prawdopodobnie nigdy nawet nie zatańczę tanga, nie mówiąc już, że w ramionach namiętnego Hiszpana albo Portugalczyka, albo Meksykana, albo chociaż Cygana:P Żal, żal do losu to we mnie wzbudza! Podobnie jak widok Henryka VIII w filmie "Kochanice króla". Facet, poza wzrostem, zupełnie nie w moim typie, ale ten jego sposób przedstawienia postaci, ten niedźwiedzi wygląd i bezbronność wobec popędu, zwyczajnie mnie wzruszyła. Doszłam jednak do wniosku, że z mężczyznami jest jak z jedzeniem. Kobieta wiążąć się z mężczyzną musi wybierać pomiędzy chwilową uciechą i brakiem wartości odżywczych jak w przypadku słodyczy a może mniej smacznym, ale przecież zdrowym, sprzyjającym rozwojowi, warzywem. Opozycja słodycz - warzywo to nic przecież innego jak opowiedzenie się po stronie cielesności, hedonizmu a duchem, rozumem. I to już znamy z utworów Sępa - Szarzyńskiego. Całe życie, to sztuka dokonywania wyborów. Co za banały! Na szczęście są jeszcze owoce:)
Pewno powinnam iść spać, bo gadam od rzeczy, ale... chciałam się jeszcze podzielić jakąś refleksją. Dokładniej nie wiem jaką, może to jedynie czysta chęć powciskania sobie jeszcze klawiatury, może wrodzony sadyzm. Kończę.