Reprymenda do Alutka.
Najdelikatniej mówiąc, listy rankingowe sporządzone w ramach rekrutacji na kierunek prawo w roku 2010 wbiły mnie i moje rozbuchane ego w ziemię. Kto był dobrym uczniem i systematycznie pracował przez ostatnie 3 lata, ten mógł liczyć na miejsce na jednym z czterech czołowych uniwersytetów w Polsce. Kto gardził zaś wysoką frekwencją i nie miłował zbytnio intymnych chwil z książką sam na sam, ten być może dostanie się na jeden z 10 - już nie czołowy - uniwersytet, po którym będzie mógł pracować w urzędzie. Do tej pory wydawało mi się, że dostać indeks na UMK to tak jakby chwycić Pana Boga za nogi, ale spoglądając na listy rankingowe pozostałych uniwersytetów, w których moja osoba - co tu kryć - figuruje raczej niżej niż wyżej, zaczynam rozumieć, że prawo to chyba nie moje miejsce. Co z tego, że się prawdopodobnie dostanę (jedziesz po krawędzi Alutku, zapeszasz aż miło!) na UMK, skoro dyplom tej uczelni nic w Polsce nie znaczy, a zdobyta wiedza za granicą do niczego mi się nie przyda? Głupi, zadufany w sobie Alutku, po raz kolejny zgubiła cię twoja pycha i bezgraniczna wiara w happy end. Co masz teraz robić, Alutku, jak ratować się przed nieubłagalnie zbliżającą się katastrofą? Wziąć się w końcu w garść! Zrozumieć, że "zdolny, ale leniwy" to nie jest komplement! Nie chcesz skończyć w urzędzie? To skończ ze swoim średniactwem i wieczną prowizorką, przestań zadowalać się półśrodkami i schudnij. Musisz poprawić maturę, Alutku. Nauczyć się historii i poromansować z WOSem. A jeśli to nie, to chociaż zacząć się wyróżniać w pozytywnym znaczeniu. Tak żeby nie musieć się bać zamkniętych drzwi i nie żyć w cieniu młodych, pięknych i ambitnych.
Jutro wyniki na UMK.