O bolesnych świętach...
Administratorzy tego portalu albo wyjechali na długie wakacje, albo mają bardzo dobrą pamięć i wciąż w sercu trzymają urazę za moje słowa, w których nazywałam stronę blogi.pl wielkim śmietnikiem. Jakiś dłuższy czas temu wysłałam im wiadomość z uwagą, że nie mogę upublicznić pewnej-dziewczynki (byłego bloga) i proszę o pomoc, lecz nie spotkało się to z żadnym odzewem. Pomyślałam, że to może być znak; "pewna-dziewczynka" to był pewien fajny okres w moim życiu, lecz widocznie właśnie się skończył, teraz czeka mnie coś nowego, a nowe rzeczy również potrzebują oprawy. Jest więc "pomidorova18".
Nie powinnam tu zbyt długo siedzieć, bo Herling-Grudziński na mnie czeka, jakieś 170 stron, więc wieczór mam z głowy. Nie pociąga mnie zbytnio ta książka, oczywiście, jak każde świadectwo jest godna uwagi, ale... że tak zacytuję inną nie pociągająca mnie książkę zwyczajnie "nie zachwyca". Tak, więc pochwaliliśmy się już znajomością lektur, to teraz może wróćmy do relacji ze świąt, chociaż jak już wspomniałam będę się musiała czasowo ograniczyć.
Ogólnie mówiąc ostatnie 2 tygodnie to było dla mnie traumatyczne przeżycie. Tutaj jeszcze nie wspominałam, ale na którymś z moich kilkunastu byłych blogów z pewnością już pisałam, że jestem (może bardziej byłam, ale się nie poddaję!) na diecie. Całkiem rozsądnie rozpisana i nieskomplikowana pomogła mi schudnąć 7 kg. Zeszłam poniżej 70 kg (wzrost 165) i rzeczywiście zaczynałam wyglądać jak człowiek, głowę w każdym razie nosiłam juz wyżej, ale jak co roku przyszły święta. To był sprawdzian silnej woli, który całkowicie oblałam. Z godziny na godzinę korygowałam swoje założenia. Najpierw z wigilijnej wieczerzy u dziadków mój brzuch miał wynieść jedynie kilka pierogów z kapustą i grzybami, by do końca dnia już nic więcej się w nim nie znalazło (sytuację utrudniał fakt, że w mojej rodzinie organizowane są dwie wigilie - skomplikowana sprawa), ale nie wyszło. Jak zaczęłam jeść w okolicach 15:00, tak nie skończyłam do późnych godzin nocnych. Później miałam zrobić sobie głodówkę przez dwa dni świąteczne, lecz skutek był całkiem odwrotny. Jadłam, piłam i cierpiałam z przejedzenia. W następnych dniach doszła do tego frustracja i pomysł, że jeśli wszystkie te świąteczne zapasy zjem jak najszybciej, to jeszcze szybciej, niczym nie kuszona, będę mogła spokojnie wrócić do diety;) Do tej pory nie udało mi się wszystkiego zjeść, ale wczoraj, gdy leżąc w łóżku nie mogłam domacać się kości, o których istnieniu dopiero niedawno, dzięki diecie się dowiedziałam, powiedziałam basta. Miałam dzisiaj jechać na zielonej herbacie, ale okazało się, że dziadek zaprosił nas na obiad (i słynne kotlety babci Krysi), więc nie chciałam się wikłać w zeznania, dlaczego nie jem tylko się patrzę. Tym bardziej, że dziadek ostatnio zorientował się, że niebezpiecznie wychudłam i zaczął snuć domysły, że pewnie łykam jakieś niezidentyfikowane tabletki, które zrujnują mi zdrowie albo co gorsza popadłam w anoreksję. Potem jeszcze dodał, że nie powinnam już się odchudzać, bo będę brzydka, że ja mam tężyznę w genach i tak mi jest najładniej. (!!!!!!!!!) Wiem, że dziadek nie miał złych intencji, ale niech on już nic nie mówi lepiej, bo tu zaraz jakiś konflikt pokoleń wybuchnie. Tężyznę mam w genach, ale co to zmienia, prócz tego, że zwyczajnie muszę więcej pracy włożyć w zadbanie o siebie? Mężczyzn nie obchodzi to, co mam w genach, oni widzą to inaczej jesteś szczupła, albo szczupła nie jesteś, więc cię nie widzimy. Cała filozofia. To się zbulserwowałam. Chciałam jakoś bliżej o tych świętach opowiedzieć, ale ciągle zbaczam z tematu. Dodam jeszcze, że te święta mnie wzbogaciły... lecz większość pieniędzy zdołałam już wydać na rzeczy potrzebne mi na Moją Wielką Czeską Wyprawę i w tym tygodniu spodziewam się inwazji kurierów. Moja mama twierdzi, że w ten sposób szukam sobie męża, ale nie będziemy reagować na takie złośliwe docinki:P