Ze wstępu do studentoznawstwa.
Późnym wieczorem, 17 listopada Alicja K., ponownie skorzystała z usług czata portalu wirtualna polska. Za jego pośrednictwem umówiła się z 20 letnim Wojciechem, studentem studiów dziennych. Spotkanie to odbyło się w dniu 18 listopada, zakończone zostało w okolicach godziny 23. Wojciech miał łzy w oczach, Alicja była zażenowana. Pan Czwarty w swojej ars amandi czy raczej wstępie do ars amandi bardzo przypominał Grzegorza. Standardy jednak poszły ostatnio w górę.
W przeciwieństwie do moich wymagań, ambicji, planów. Nie żalę się jednak. To była decyzja świadoma. Umówiłam się z nim doskonale wiedząc, że chcę się tego wieczora upić znieczulając na jego wygląd, zachowanie, głos i w rezultacie oddać lubieżnemu dotykowi. Nie przypuszczałam jednak, że tego wieczoru będę się jeszcze musiała wcielić w rolę matki, psychologa i przyjaciółki. Rozmowa przez okienko czata, jak zwykle nie zwiastowała kłopotów i uśpiła moją czujność.
Na miejscu spotkania okazało się natomiast, że mam do czynienia z... człowiekiem z problemami natury psychicznej, który już na wstępie zaproponował mi małżeństwo. Z pewnością żartobliwie, ale było w tym coś, co mogło wzbudzać niepokój, tym bardziej, że gorączkowo zaczął wymieniać wszystkie swoje zalety. Specjalnie mi to nie schlebiało, ale licząc na to, po co przyszłam, nie uciekłam z krzykiem. Miałam nadzieję, że szybko pójdziemy do jakiegoś pubu, a potem za sprawa alkoholu już wszystko potoczy się samo i będzie miało finał w jego mieszkaniu. Nie wzięłam jednak pod uwagę, że moim towarzyszem będzie człowiek z fobią społeczną, dla którego wejście do zatłoczonego pomieszczenia będzie wyzwaniem ponad siły.
Na szczęście o ile wejście do pubu mogło mu sprawiać kłopot, o tyle z orientowaniem się w sytuacji nie miał większych problemów, szybko zaproponował byśmy poszli do niego na herbatę. Kto by pomyślał, że wspólny earl gray to tak popularna forma spędzania czasu wśród studentów. Alkoholu zatem nie było, ale wszystko zdążało w pożądanym kierunku. Z braku innych miejsc do siedzenia oboje usiedliśmy na jego łóżku, dość blisko siebie.
Rozmawialiśmy. Chociaż była to rozmowa bardzo specyficzna... Mam wrażenie, że to nie była rozmowa a moje niszczenie go, choć wcale nie chciałam tego robić. Omówiłam po prostu wszystkie podpunkty, dla których nie mogłabym z nim być, a on biedny, próbował się bronić, odwołując się do jakichś naukowych teorii dowieść, że się mylę. To było potworne, okropne, złe, ale chciałam po prostu być szczera, zdawało mi się, że prawda może być tylko dobra, ale to było bardzo samolubne. Szczególnie, że to był człowiek w pewnym sensie chory. Czułam, że się nad nim zwyczajnie pastwię, ale jednocześnie liczyłam na to, że się sam obroni i rozwieje moje teorie, i... po prostu pokaże mi na co go stać przechodząc do czynów.
To chyba jednak wyjątkowo zła strategia najpierw zbić całe męskie ego, a później oczekiwać, że zamieni się w ogiera (czy ja naprawdę uzyłam tego słowa?!). Widać jednak Wojciech miał podobne cele względem tego spotkania. Gdy rozmowa zeszła już z tematu jego osoby, na historię moich kontaktów z mężczyznami (których nie pomieści 30 tomowa encyklopedia PWN), znów pogrążyłam się w smutnych wspomnieniach o Panu Pierwszym.
(Dlaczego akurat w tym momencie na moim mp3 zaczęła lecieć "Wielka miłość" Krajewskiego, to takie kiczowate! Boże, nie wytrzymam tego nerwowo). Pan Pierwszy, przecież jego postać, to już czysta abstrakcja, nie pamiętam już nawet jego twarzy, ale jak on mógł! Jak mógł tak się ze mną obejść. Jak oni wszyscy moga się ze mną tak obchodzić. Dlaczego oni to robią?! Zero odpowiedzialności, zero empatii. Z drugiej strony, nikt tu nie jest bez winy. Skoro ja się godzę na taki stan rzeczy i zazwyczaj doskonale zdaję sobie sprawę z tego kim jest i jakie (niepoważne) zamiary ma wobec mnie dana osoba, to jest to wyłącznie moja wina. Zostawmy jednak już archeologię.
Nie zdążyłam wiele powiedzieć o Grzegorzu, gdyż już pierwsza pauza w mojej wypowiedzi skłoniła Wojciecha by się nade mną nachylił i mnie pocałował. Z jednej strony byłam usatysfakcjonowana, że w końcu, po tej godzinie czy dwóch miłej, choć niepotrzebnej mi osobiście rozmowy dostałam to po co przyszłam, ale z drugiej strony widziałam, że robię temu chłopakowi kisiel z mózgu. Wszystko szło w wiadomym kierunku, ku mojej radości Wojciech miał cudownie zarośnietą klatę, ale czułam, że to nie ma sensu, że to co się dzieje nie będzie źródłem mojej satysfakcji, a może się wręcz stać narzędziem krzywdy zarówno wobec mnie jak i niego. Brak alkoholu zdecydowanie utrudniał całą sytuację, nie było na co zrzucić odpowiedzialności. Nie mogąc dłużej znieść mojej świadomości, powiedziałam stop i chyba szykowałam się do wyjścia. Nie wiem, co skłoniło mnie do zostania, założę się, że nuda, która czekała na mnie z kolacją w domu.
Lepiej byłoby jednak, gdybym w tamtym momencie poszła. Z pewnością nie czułabym się wtenczas wykorzystana i uniknęłabym kolejnych godzin zwierzeń. Tym jednak razem zwierzeń o strachu, nieporadności i dziewczynie w odległym mieście. DZIEWCZYNIE. Niebywałe, ale to moja wina. Zbyt zlekceważyłam mojego przeciwnika. Uznałam, że człowiek o tak niepozornym wyglądzie nie ma prawa miec jakiejkolwiek przeszłości czy bardziej teraźniejszości związkowej. No, poza tym, sam fakt tego, że się ze mną spotkał miał jakoby świadczyc o braku zobowiązań. Sprawa była nadzwyczaj prosta. Gdzieś na południu Polski, pewna licealistka właśnie kładła się spać z myślą o swoim chłopaku studencie, który w tym samym czasie, w oddalonym o kilkaset kilometrów mieście beztrosko zażywał uciech cielesnych ze zbłąkaną (czy też jak wolą niektórzy obłąkaną) pewną dziewczynką poznaną w Internecie. Łza się w oku kręci, bo równie dobrze to ja bym mogła być tą właśnie licealistką. Nieważne. W każdym razie wszystko zaczęło się od długiej rozmowy i na długiej rozmowie się skończyło.
Gdy już otrzymałam od niego jednoznaczną i twierdzącą odpowiedź na pytanie czy ma dziewczynę (długo krecił, używając sformułowania, że "jest pewna osoba" - das ist komisch!), zaczęła się długa psychologiczno-przyjacielska rozmowa, podczas, której Wojciech zupełnie się przy mnie rozkleił i na zmianę przepraszał mnie, mówił że jest mu źle z tym co zrobił i prosił bym nie mówiła o tym jego dziewczynie. To był dopiero kosmokosmos. Z jednej strony wiedziałam, że nie mogę go tak zostawić, jakkolwiek nie byłoby to dla mnie upokarzające, a z drugiej miałam ochotę go zdzielić i powiedzieć żeby wziął się w garść, bo nie ma 6 lat, a ja nie będę go głaskać po główce mówiąc, że nic się nie stało. Szkoda było patrzeć, ale biorąc pod uwagę, że i tak juz nigdy się z nim nie spotkam, poświęciłam mu te ostatnie kilka godzin, by doprowadził sie do porządku.
Na odchodnego przytulił mnie jak wilekiego pluszowego misia, którego właśnie dostał na urodziny i powiedział, że na zawsze pozostanie moim dłużnikiem. Super. Uwielbiam być ciocią.