To chyba raczej jest ładne - wyjechać z...
Obraziłam się na cały świat. Moja złość nie minie dopóki świat nie poczuje się do odpowiedzialności za moją krzywdę i mnie nie przeprosi. Każdy z osobna, za tą permanentną ignorancję MOJEJ osoby, za ten brak jakiejkolwiek troski o MNIE. Ja mogę żyć bez świata, już to udowodniłam, jestem natomiast ciekawa, jak wy poradzicie sobie beze mnie.
Muszę jechać w Bieszczady. Już nic nie mogę. Bełkot, bełkot. Uwaga. Bełkot.
Byłam na spacerze. Nie wydarzyło się nic. Szłam ciemną ulicą, szłam jeszcze ciemniejszym parkiem i nikt nie raczył urozmaicić mojego życia. Szukając rozrywki wybrałam się dzisiaj również na wykład mojego Obiektu Westchnień. Spod jego prowokacyjnie wręcz rozpiętej koszuli wyłaniał się łańcuszek. To skłoniło mnie do wysnucia wniosku, że ów profesor otwarcie identyfikuje się z wyznaniem rzymskokatolickim, więc mówiąc wprost, nici z romansu. Jednocześnie intensywnie przygladałam się jego dłoniom (specjalnie w tym celu od początku niemal siadam w 3 rzędzie) i obrączki nie znalazłam. Co może trochę dziwić. Mężczyzna wierzący, to zazwyczaj mężczyzna żonaty. Wszak jest napisane w Piśmie "Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam(...)". Ciężko mi też wyobrazić go sobie w roli ascety, osoby, która postanowiłaby zachować całkowitą wstrzemięźliwość w kontaktach z kobietami (tym bardziej, że nosi się bardzo elegancko, na jego lewej dłoni tkwi nawet sygnet), a to implikuje podejrzenie, że nie szczędzi sobie uciech ciała. Jego wygląd zatem prezentuje sprzeczne informacje. Choć, jak wszyscy wiemy, i tak nie ma to żadnego znaczenia, bo... bo... bo.... No wiadomo przecież, że takie rzeczy się nie zdarzają, a już na pewno nie mnie (ze specjalną dedykacją). Zahacza to w koncu o kwestie moralności. Chociaż co ja gadam, gdyby rzeczywiście istniała na coś szansa, pewno nie miałabym skrupułów. Później owszem długo bym skamlała i płakała, że się zeszmaciłam czy coś w ten deseń, ale wynikałoby to raczej z tęsknoty za utraconym statusem niźli rzeczywistym poczuciem skruchy. Z drugiej jednak strony... gdybym przypadkiem nie kierowała się wyłącznie moim skumulowanym popędem(tłumaczonym później potrzebą akceptacji), mogłabym spojrzeć na to ze strony praktycznej. To się bardzo rzadko zdarza, ale gdybym miała to szczęście, że bym się oddała skromnej refleksji, zanim wpakowałabym się na jego biurko z rozpiętą bluzką, to może doszłabym do wniosku, że nie mam czasu na takie romanse. W końcu chcąc wyjść za mąż przed czy krótko po 25 roku życia z widokiem na dzieci, powinnam przez jakieś 3-5 lat tkwić w zgodnym związku przedmałżeńskim (czyt. mieć chłopaka). Łatwo zatem wywnioskować z tego, że właśnie mija mój czas na znalezienie głównego kandydata. I tu wcale nie chodzi o moje widzimisię, jakieś bzdurne postanowienie, te warunki zwyczajnie dyktuje biologia. Aaaale, ze strony trzeciej, biorąc pod uwagę, że moje zycie wygląda jak wygląda, może nie powinnam wybrzydzać i gdyby taki romans mi się napatoczył, to przecież nie kolidował by on z żadnym związkiem. Problem w tym, że nigdy nie można przewidzieć czy wybierając jedną opcję, nieświadomie nie wyklucza się innej. Trzeba zatem wprowadzić pewną hierarchię wartości. Swoją drogą, myślę, że byłabym bardzo zła, gdyby się okazało, że przez 25 lat mojego życia nie znalazłam odpowiedniego mężczyzny pomimo tego, że odmawiałam sobie przygodnych znajomości i zachowywałam względną wstrzemięźliwość. Nie macie pojęcia jaki poziom osiągnęła już moja frustracja, większość z was nigdy takiego stężenia nie doświadczy, a jeśli już, to albo dostanie wylewu, albo wyjdzie na ulicę żądna mordu. Ja się jednak trzymam dzielnie. Mało wychodzę z domu, więc jestescie względnie bezpieczni. Hmm.. tak mnie teraz tknęło, czy dla kogos, to co napisałam, nie kwalifikowałoby się na groźby karalne, ale liczę na wasze poczucie humoru. Chociaż... wizyta w areszcie, postępowanie karne z pewnością byłyby pewnym powiewem świeżości, w tym moim tragicznym życiu. Dodatkowo panowie policjanci... może jakies kontakty w półświatku...
Niech mi ktoś powie, gdzie w tym Toruniu mam stać żeby trafić na żołnierza? Najlepiej takiego prosto z przepustki : >
Aha, jutro idę szukać męża na debacie prezydenckiej. Może nie wśród kandydatów, bo zaiście szpetnych ich tutaj macie, ale rzucę okiem po audytorium, może starsze roczniki będą. Chociaż nikt normalny przeciez tam się nie zjawi, no, ale czas skończyć z wybrzydzaniem. Najważniejszy jest materiał genetyczny. Wysoki, blondyn, jasne oczy, zgrabny nos, brak skoliozy, garba, długie palce nie zaszkodzą. Z charakteru już niechby była i ciotunia, przywykłam w końcu do myśli, że to ja muszę nosić spodnie... Co ja gadam, nieeeee, ciotunia wychowa ciotunię. Nie moge krzywdzić moich dzieci. Stawiam wszystko na jedną kartę w takim razie albo samiec alfa o pożądanych cechach somatycznych, albo (do 40 roku życia) wstrzemięźliwość (Sacrebleu! Ona chyba nie mówi poważnie!) Po 40 roku życia już nic nie zdziałam w materii płodzenia dzieci, więc w końcu będę mogła skorzystać z dobroci rewolucji seksualnej.
Swoją drogą czy ja tych mężczyzn nie traktuję zbyt przedmiotowo? Że niby tylko do robienia dzieci? A widzisz, Alutko...