To nie to.
Sobie tutaj, sobie dzisiaj, ekhm, poważnie porozmawiamy o tym, co mnie się nie podoba. Bo jak ze soba nie porozmawiamy, to wyruszymy w podróż po blogowych przestrzeniach zostawiając w każdej wsi po jednym niekochanym blogu. Nie podoba mi się adres tego dziennika. Pomidorova - co to w ogóle znaczy, przecież to zupełnie nic o mnie nie mówi. Że szczególnie lubię pomidory? A skąd! Traktuję je na równi z ogórkami, cebulą, papryką, groszkiem. Nie spożywam ich też nadzwyczaj często, chociaż odkąd moim głównym posiłkiem dnia stała się kasza z pomidorami właśnie, jakby więcej ich w moim jadłospisie, ale to nie miało przecież żadnego wpływu na wybór tej nazwy przed rokiem. Owszem, ze wszystkich zup, najbardziej cenię sobie pomidorową z makaronem, ale czy to powód by nazywać w ten sposób bloga? Nie powód. Muszę lepiej zastanowic się nad adresem miejsca, w którym piszę. Jednak to tylko wierzchołek góry lodowej jeśli chodzi o przyczyny braku sympatii do mojego internetowego pamiętniczka. Tak sobie myślę, że ta szczególna niestałość w uczuciach zarówno do bloga jak i istot żywych ma źródło w braku miłości do mnie samej. A przynajmniej tak by napisała p. Beatka Pawlikowska. Czytaliście jej książki, te pozapodróżnicze? Nie czytajcie. Jej felietony w radiu Chilli Zet naprawdę ciekawią i zachęcają do dokładniejszego zapoznania się z jej twórczością, ale ja osobiście, wszedłwszy w posiadanie dwóch książek pod nazwiskiem Pawlikowskiej, jestem rozczarowana. Może to tylko zazdrość, ale mam wrażenie, że zarówno język tych książek jak i tematyka, jest przeznaczona dla osób poniżej 15 roku życia i co gorsza obie (a założę się, że też i reszta), traktują mniej więcej o tym samym. Czyli ciężkiej drodze autorki do akceptacji samej siebie i afirmacji zycia. Według niej bowiem wszelkie problemy wynikają z braku miłości do siebie. Mnóstwo tam też porad w stylu "rzuć wszystko i zacznij robić to co kochasz, w czym jesteś dobry", co jest moim zdaniem bardzo naiwne. Pięknie brzmi oczywiście, ale głupio może się czuć człowiek, który poszedł za swoimi marzeniami, ukończył politologię z wyróżnieniem nawet i po tych 4 latach nauki dowiaduje się, że albo się przekwalifikuje, pójdzie na politechnikę, zrobi prawo jazdy na autobusy, albo będzie pracował na słynnej już kasie w Realu, a przecież i tam liczba etatów jest ograniczona. Kto wie, może ma rację, ale nadepnęła mi na odcisk, bo kupiłam dwie książki mówiące o tym samym, w ten sam sposób, odbierając sobie kilka opakowań kaszy od ust. Aha, pomimo tej złości i pozornego naigrywania się, trochę do mnie trafiło (wszak znaczna część mojej osobowości ma poniżej 15 lat), no, więc teraz próbuję rozmawiać ze sobą. Tylko wątek straciłam. Hmm.. Miałam ćwiczyć sympatię do samej siebie? Hmm... Sympatia do samej siebie to szczerość. Hmm. Ostatnio szczerość polegała u mnie na pisaniu tego, czego pisać nie powinnam. Polegała na niekontrolowanym ekshibicjonizmie. Problem w tym, że od kilku lat wszystko zaczęło w mojej głowie kręcić wokół tego jednego ( nie jedynego). Aha i co, że znowu weszłabym teraz w temat, który powinnam zostawic dla swojego nieczystego serduszka. Mam wrażenie, że cały świat się wokół tego kręci, że wszystkie ludzkie działania są tym motywowane i przez to determinowane, ale to złudzenie, to tylko mój problem nimfomanii niepraktykowanej. Zastanawiam się tylko co może być remedium na to moje dziwne schorzenie. Zimne prysznice nie pomagają.
Sołtysa bym chciała, sołtys to najlepsza partia we wsi!