O wtorku na drodze.
Znalazłam współlokatora. Współlokatora. Nie, nie mam zamiaru z nim romansować. Nie, nie jest przystojnym brunetem. Ma dziewczynę (źródło: facebook.pl). Postanowiłam wziąć współlokatora, gdyż boję się kobiet. W ich towarzystwie czuję się nieswojo. Są zbyt skomplikowane, a ja już dawno przestałam próbować pojąć ich tok myślenia. Nie chcę utajonych pretensji i zajętej godzinami łazienki.
Niestety rodzice nie rozumieją moich racji. Na wieść o obcym samcu - współlokatorze ojciec zdenerwował się niesłychanie, ale - o dziwo - już mu przeszło. Mama zdenerwowała się jeszcze bardziej, ale dzisiaj nie podejmowała już tego tematu. Wczoraj lamentowała przez całe popołudnie, pewnie robiłaby to dalej gdybym i ja się nie uniosła i nie ryknęła do niej "ucisz się w końcu, kobieto" (to było bardzo niegrzeczne, chyba przesadziłam z tym "kobieto"), ale naprawdę miałam już dość. Dość traktowania mnie jak chodzącej macicy.
Z drugiej strony, już mam wątpliwości co do słuszności mojej decyzji, ale teraz to już tylko pić nawarzone piwo.
Wtorek był pechowy. Mogłam zginąć w wypadku samochodowym jadąc z bratem do Torunia. Trochę słabszy refleks Darka albo mniej sprawne hamulce i bylibyśmy treścią nekrologów, a wszystko to z tak błahego powodu jak dzielenie się gumą do żucia (morał z tego taki, że nie należy się dzielić). Banalne życie, banalna śmierć. Tak naprawdę to nie było nic poważnego, tylko trochę zmroziło nam krew, nie ostatni raz tego dnia zresztą. Kilkadziesiąt minut później bowiem, w miejscowości Bratian, zatrzymał nas patrol policji z informacją, że przekroczyliśmy dozwoloną prędkość o 30 km. Skutkiem tego Darek zubożał o 200 złotych, ale wzbogacił się o 6 punktów karnych. Niestety sytuacja była o tyle poważna, że wyżej wspomniany brat już od dłuższego czasu chętnie te punkty gromadził i do końca nie było wiadomo czy po wystawieniu mandatu z powrotem dostanie prawo jazdy. Na szczęście tym razem mu się upiekło, jednak było oczywistym, że jeszcze jedno spotkanie z patrolem i trzeba będzie korzystać z transportu publicznego. Nie było zatem mowy o jakimkolwiek szaleństwie, choć i do tej pory wcale go nie było, po prostu mieliśmy pecha. Jak się później okazało nie tylko my.
Tego dnia w warmińsko-mazurskim miały miejsce trzy śmiertelne wypadki, z czego dwa w okolicach Ostródy, czyli na trasie, którą przemierzaliśmy, a właściwie przemierzać mieliśmy, bo pierwszy wypadek miał miejsce na krótko przed naszym przejazdem i musieliśmy szukać objazdu. Wracając natomiast widzieliśmy jeszcze wrak samochodu z całkowicie obciętym przodem, którym - jak się dowiedzieliśmy z radia - jechało trzech funkcjonariuszy CBŚ, jeden zginął na miejscu. Do podkreślenia pechowości tego dnia można by dodać kilka zepsutych tirów, jedną zepsutą przyczepę od ciągnika i moją komórkę, która wyfrunęła przez okno podczas gwałtownego zawracania (gdzieś pod Nowym Miastem Lubawskim powinna walać się klapka od niego, dajcie znać jak coś znajdziecie)...
Okazuje się jednak, że nie wyczerpałam jeszcze limitu pecha przeznaczonego na najbliższy miesiąc. Dzisiaj kupiłam mikrofalę na dobry początek studenckiego życia i jak się okazalo zaraz po rozpakowaniu jej w domu, miała zgniecony róg, co uniemożliwiało zamknięcie drzwiczek. Na pełnym bulwersie wróciłam do sklepu, nabuzowana byłam strasznie, już w drodze ułożyłam sobie całą gadkę z udziałem Rzecznika Praw Konsumenta, ale ku mojemu zdziwieniu sprzęt został mi natychmiast wymieniony i moja skumulowana złość nie znalazła ujścia na żadnym Bogu ducha winnym sprzedawcy. No, to tak na przyszłość, każdy sprzęt trzeba najpierw sprawdzić w sklepie. Teraz się ino zastanawiam jak ja tą mikrofalę przetransportuję do Torunia...