O soku spożywanym wieczorową porą...
On odpisał, że wcale nie szukał dziewczyny. Zastanawiał się co prawda nad wątkiem fizycznym, ale chciał go uniknąć, gdyż jak twierdził byłabym dobrą koleżanką. Co za obelga! Potwarz... Najgorsze jest to, że postąpił dokładnie na odwrót względem moich przewidywań. Wyraził nadzieję, że może jeszcze się zdecyduję. Nic mu nie odpisałam i już nie odpiszę, po wsze czasy. Nie wiem o co mi chodzi. Po prostu jestem niezdolna do nawiązywania nowych znajomości i więzi. Niby kogoś poznaję, rozmawiam z kimś, a potem jest ściana, zniechęcenie, zmęczenie.
Za tydzień urywam się stąd. Jadę do Torunia na kilka dni. Mam nadzieję, że będzie padać i grzmieć, a ja otulona w kołdrę, w spokoju będę czytać pierwszą książkę nie-lekturę. Bez dostępu do Inernetu, bez telewizji. W końcu uwolnię się od mojej kanapy.
Czy jest jakieś naukowe wyjaśnienie dla tego, że za każdym razem, gdy piję przed snem sok, śnią mi się w nocy koszmary? Dla przykładu kilka dni temu po spożyciu soku jabłkowego stałam się ofiarą porwania, właściwie wszystko już mi się rozmywa, ale pamiętam, że prócz mnie i kilku jeszcze osób, w tym śnie występował Bogusław Linda. Obudziłam się w momencie, gdy porywacze przywiązawszy nas do słupów zaczęli wstrzykiwać mi smukłą strzykawką jakąś bliżej mi nieznaną substancję... Być może było to inspirowane obejrzaną wcześniej "Incepcją", ale trudno szukać odniesień do niej w dwóch kolejnych snach. Następnego dnia śniło mi się bowiem, że moja mama straciła pracę. To może nie taki koszmar sensu stricto, ale obudziłam się niemniej zdenerwowana niż po tym pierwszym. Aha, to tez było po soku jabłkowym. Dzisiejszej nocy natomiast, po spożyciu soku porzeczkowego, śniło mi się, że mój brat rozbił się motorem w centrum miasta (obok Dukatu). Rozbił, a właściwie rozleciał. Na dwie części. Jego ciało miotało się jak kura po dekapitacji, a głowa w kasku turlała się po chodniku. Myślę, że miała na to wpływ niedawna przejażdżka motorem z moim drugim bratem, podczas której niemal zdarłam sobie gardło krzycząc "Beeeernard zwolnij, ja nie chcę umierać, ja NIE CHCĘ UMIERAĆ, BEEEERNARD!" Oczywiście nie miało to najmniejszego sensu, gdyż oboje byliśmy w kaskach, poza tym pęd powietrza też robił swoje, więc równie dobrze mogłam śpiewać "Kiedy ranne wstają zorze"... Nie ulega wątpliwości, że więcej motorowych przejażdżek w swoim życiu nie przewiduję, chyba, że w takim stylowym koszu:)