O studentach kulturoznawstwa...
Nie cierpię umawiać się pod Wysoką Bramą w Olsztynie, mam wrażenie, że każdy, kto tam na kogoś czeka jest skończonym desperatem. Wszyscy wiedzą bowiem o tym, że Wysoka Brama to miejce najchętniej wybierane na internetowe schadzki. Blamaż związany z rozpoznaniem przez znajmego jest tym bardziej prawdopodobny, że jest to główne "wejście" na Starówkę. Szczególnie dobrze wiem o tym ja, gdyż już nie raz zdarzało mi się w popłochu chować za rogiem owej bramy, gdy w oddali widziałam zarys jakiejś znajomej mi persony. Zazwyczaj starałam się wybierać miejsca mniej popularne wśród olsztyńskiej gawiedzi, ale okolice Starówki najczęściej stanowiły cały program spotkania, zatem umawianie się po drugiej stronie miasta mijało się z celem. Dawno jednak zaniechałam praktyki internetowych spotkań, więc zdążyłam też zapomnieć jak głupio czuje się człowiek stojący w tym miejscu. Byłabym całkiem zabyła te wspomnienia, gdyby nie konieczność przyjścia na spotkanie ze Stanisławem i jego przyjacielem Michałem (drugi kolega miał dojechać później).
To nie był mój dzień, można powiedzieć, że każdy dzień odkąd stanęłam na wagę nie był mój. Nie czułam się pewnie i nie do końca wiedziałam w jakiej roli mam tego dnia występować, ale w głębi chciałam w końcu wyjść na światło dzienne. Podjęłam rękawicę, wypiłam kawę naiwnie wierząc, że zapewnię sobie w ten sposób słowotok na najbliższe kilka godzin i równo o 14:07 wsiadłam do autobusu. Specjalnie wybrałam taki, który na miejscu miał być na 2 minuty po umówionej godzinie niż na 2 przed (jak to zwykłam robić), gdyż wiedziałam że Stanisław ma bardzo swobodne podejście do pojęcia czasu, a ja nie miałam zamiaru być adrestem ironicznych spojrzeń przechodniów. Niestety, na miejscu okazało się, że nie udało mi się uniknąć przeznaczenia i po raz kolejny musiałam stać tam jak ostatni debil i udawać, że na nikogo nie czekam. Miałam nadzieję, że Stanisław i jego przyjaciel zamkną swoje spóźnienie w 10 minutach, jednak jak srogo się myliłam, dowiedziałam się dopiero po kolejnych 20 minutach stania i smsie o treści "przepraszam". Może, gdyby jedyną alternatywą dla tego spotkania nie było bezmyślne wpatrywanie się w monitor, olałabym to towarzystwo, ale w mojej sytuacji nawet te pół godziny pod Wysoką Bramą niosło za sobą więcej emocji niźli ostatnie 2 tygodnie spędzone na kanapie.
W końcu przyszli. Szczupły brunet i Stanisław. Obaj mieli na sobie swetry w romby. Miałam do wyboru zacząć od ofukania ich za spóźnienie albo skomentowania tej zbieżności ich stroju, wybrałam to pierwsze. Siląc się na ironie, puściłam coś o malowaniu paznokci (że niby dlatego się spóźnili), ale kiepsko mi to wyszło. Szybko więc umilkłam w nadziei, że Stanisław przedstawi mnie swojemu koledze, ale ku mojemu zaskoczeniu nic takiego nie miało miejsca, jak gdyby nigdy nic ruszyliśmy przed siebie, Michał również nie uznał za stosowne się mi przedstawić, co odebrałam już jako przejaw jawnego lekceważenia mnie. Są dwa typy reakcji na taką sytuację; ludzie pewni siebie zaczynają głosno zwracać na siebie uwagę, eliminując możliwośc dalszego lekceważenia, natomiast ludzie o zachwianej pewności siebie odsuwają się jeszcze bardziej w cień. Przez chwilę przemknęło mi przez myśl, że powinnam w tej sytuacji sama się przedstawić, ale jak już wspominałam, to nie był mój dzień i poszłam bardziej w opcję drugą. Chłopcy ruszyli, ja zamknęłam się w sobie i trzymając bezpieczną odległość kroczyłam za nimi. Moje poczucie wyobcowania wprost promieniowało. W miarę szybko zauważył to Stanisław i widać było, że się stara bym nie czuła się wykluczona z ich grona, ale było już za późno, wcieliłam się w dobrze znaną mi rolę cichociemnej. Chwilę się przechadzaliśmy, po czym usiedliśmy w jednym z ogródków piwnych, oni zamówili piwo, ja postanowiłam jedynie im towarzyszyć. Ani nie miałam ochoty tego dnia pić, ani tym bardziej nie uśmiechało mi się wydawać 7 złotych na szklankę piwa. Głupio to wyglądało, ale i tak całe to spotkanie spisałam na straty i było mi już wszystko jedno, postanowiłam wtopić się w otoczenie i udawać, że mnie nie ma.
Nie miałam zresztą zbyt wielu okazji do włączenia się w rozmowę. Przede mną siedziało dwóch studentów kulturoznastwa, co chwila padało zatem jakieś nieznane mi nazwisko rzekomo wybitnego autora, ale nawet nie dopytywałam się kto zacz, bo wewnętrznie czułam, że mniejszym wstydem się okryję jeśli będę milczeć. Szczerze, to nawet mi to zwisało, kto co napisał, nakręcił czy namalował. Znałam się już trochę na guście Stanisława i wiedziałam, że on z tych, dla których sztuka to genitalia zawieszone na krzyżu. Michał był jak Stanisław tylko jeszcze bardziej. Niestety z tematu sztuki rozmowa zeszła na politykę. Od dłuższego czasu nie siedzę już w tym temacie i mało mnie obchodzi kto co powiedział i zrobił, jestem zupełnie nieustosunkowana, ale gdy ktoś zaczyna się bezmyślnie naśmiewać ze śmierci 96 osób, mam ochotę wyjść. Z góry tracę szacunek do takiego człowieka i nie chce mi się z nim rozmawiać. Rozumiem, że można krytykować czyjeś poglądy, ale mówić, że dobrze się stało, że ten ktoś zginął, cieszyć się z tego i obrażać go? To przekracza moją zdolność pojmowania! W ramach dygresji powiem, że przeraża mnie to, co się teraz dzieje, mówię ogólnie o nastrojach w społeczeństwie. Ludzie zachowują się jak zahipnotyzowani, wpadli w jakąś psychozę, gryzą się nawzajem, jest gorzej niż było, a wydawało się, że podobna tragedia wprowdzi nową, lepszą jakośc w debacie politycznej. Byłam bliska pożegnania się z moimi kompanami, ani myślałam wchodzić z nimi w dyskusję, chociaż Stanisław pewnie specjalnie ten temat zaczął żebym choć przez chwilę się ożywiła, ale nie chciałam robić cyrku, chyba zabrakło mi odwagi. Zauważyłam, że tak jest zawsze. Od dawna już nie uczestniczyłam w dyskusji, nie potrafię przedstawiać swoich poglądów. Wolę wywiesić białą flagę, a w duszy powiedzieć "co ja będę tym idiotom tłumaczyć i tak nie zrozumieją". Sama nie wiem czy to poczucie wyższości czy też brak pewności siebie.
Z ogródka piwnego przenieśliśmy się na olsztyński zamek. Tam w błyskawicznym tempie od niechcenia przejrzeliśmy obecne wystawy (nic porywającego, większość związana z Grunwaldem) i wdrapaliśmy się na wieżę. Z bólem serca musiałam wydać 7 złotych na bilet wstępu. Właśnie tego nie lubię w życiu towarzyskim, że jak się je prowadzi, to się pieniądze rozpuszcza na różne pierdoły. Nie ciążyło by mi to jednak tak bardzo, gdybym za dwa tygodnie nie miała jechać do Czech, ale o tym później... Z zamku powędrowaliśmy pod katedrę i choć myślałam, że doświadczyłam już najwyższego stopnia zażenowania słuchając ich poglądów politycznych, przekonałam się, że moja skala jest zdecydowanie za wąska jak na ich możliwości. Akurat odbywał się tam ślub, właściwie już się kończył. Państwo młodzi stali przed katedrą otoczeni gośćmi, my tez przystanęliśmy na chwilę i podszedł do nas jakiś nalany typ pytając się czy mamy papierosy, panowie niestety poskąpili mu łaski, bo zgodnie odpowiedzieli, że nie mają, ale typ niezrażony powiedział jeszcze, że jak się kupi kwiatka pannie młodej, to się dostanie pół litra i on wie co mówi, bo już dwie flaszki wyhaczył. Oczywiście Stanisławowi zaświeciły się oczy, uznał to za wybitnie awangardowy pomysł, już kroczył w stronę kwiaciarni, na szczęście Michał nie był tak zapalony do tego pomysłu i ostatecznie wróciliśmy przed katedrę. Prowadząc ich tam, a raczej krocząc za nimi, naiwnie myślałam, że rzeczywiście chcą ją zwiedzić, ale okazało się, że w zupełności wystarcza im jak sobie postoją przed wejściem i porzucają "ch*****". Nawet się zdziwiłam, że tak mnie to dotyka, ale w tamtym momencie było mi naprawdę wstyd, że z nimi stoję i bałam się, że zobaczy mnie ktoś znajomy. Najzwyczajniej byłam zmęczona tym kulturoznawczym towarzystwem. Mimo to poszłam z nimi jeszcze do Mc Donalds'a chociaż podobnie jak w ogródku nic nie zamawiałam. Tam rozmowa nawet trochę mnie ciekawiła, jakieś bardziej osobiste historie były, ale szczerze nic już nie pamiętam.
Ogólnie ten Michał, ten Stanisław, te całe ich środowisko to podręcznikowy przykład bohemy w najgorszym znaczeniu. Ćpuństwo, pijactwo i cielesna rozpusta wzorowane na ćpuństwie, pijactwu i cielesnej rozpuście artystów z poprzednich epok. Dzieciarnia, której się nudzi. Mnie też się nudziło, okropnie, dlatego zamiast ich słuchać, wpatrywałam się w nich. Stanisław wyglądał jakby się nie mył od dwóch dni i dopiero co wrócił z jakiejś imprezy, Michał wyglądał schludniej, lecz ciotuniowato. Koloryt jego twarzy wydawał mi się jakiś taki nienaturalny, prawdopodobnie mogły mieć na to wpływ środki antydepresyjne, do których przyjmowania się przyznał czy inne świństwa, którymi nie zdążył mi się pochwalić. W każdym razie nie pasowałam do tego towarzystwa i wiedzieliśmy o tym wszyscy troje i nawet było to zabawne. Ja z moim prowincjonalnym światopoglądem i oni panowie kosmopolici.
Gorąco namawiali mnie bym poszła z nimi i jeszcze kilkoma dziwadłami wieczorem na obchód po klubach, ale czułam, że wyczerpałam już limit towarzyskości na najbliższy miesiąc. W ogóle, popadłam w jakiś taki rozstrój nerwowy. Zamazały mi się kategorie rzeczywistości. Teraz, gdy piszę tą notkę, wszystko wydaje mi się takie oczywiste. To oni są w błędzie, nie ja, ale wczoraj doświadczyłam niemal czarnej rozpaczy. Zaczęło się od tej polityki. W kraju, w którym 80% obywateli czerpie informacje z "Faktów" w TVN-ie i lektury "Gazety Wyborczej" naprawdę niebezpiecznie jest mówić o rzeczach tak oczywistych jak chociażby to, że Lech Wałęsa był TW, a Okrągły Stół to największa bajka w powojennej historii Polski. Często czuję się jak jakiś schizofrenik i tracę rozeznanie w tym, kto ma racje. Czy mam wierzyć w te wartości, które wszyscy wyśmiewają w historie sprzeczną z podręcznikami czy popłynąć z prądem i nie robić z siebie dziwaka. Najgorsze jest to, że ja dyskwalifikuję ludzi tylko dlatego, że mają inne poglądy. Dlatego też wolę o polityce nie rozmawiać. Śmiem twierdzić, że to jedna z poważniejszych przyczyn mojej alienacji. Zdarzyło mi się nawet wyrzucić dwie osoby ze znajomych na fejsbuku za irytujące afiszowanie się z poglądami:/ Oto i mój polityczny fanatyzm...
Właściwie po lekturze tego wpisu (ktoś tu dobrnął?) można odnieść wrażenie, że brzydzę się tym towarzystwem, ale to nieprawda. Nie zgadzam się z nimi, ale czuję do nich coś na kształt sympatii. W Stanisławie to się chyba nawet nadal podkochuję, choć w sposób bardzo zdystansowany. Być może gdzieś podświadomie mi się wydaje, że mogłabym mu zaszczepić mój drobnomieszczański światopogląd i żyć z nim długo i szczęśliwie, ale to chora wizja, więc staram się ją tępić.