Słowo na piątek...
Myślałam, że mogę i chcę być bohaterką filmów o złych kobietach. Byłam pewna, że mogę pozbyć się emocji, oszczędzić światu żałosnych skamleń i wyznań, żyć szczęśliwie w szeregu związków bez zobowiązań. Odciąć się i nie angażować, czerpać korzyść przy minimalnych kosztach. Niespodziewanie porzucić, nie być porzuconą. Myślałam, że to bardzo stylowe.
Niestety mam bardzo nudną pracę, w jej czasie często podejmuję się analizy mojego życia, dokonuję prognoz i rozliczam przeszłość konfrontując ją z teraźniejszością. Pomimo chęci bycia kobietą zepsutą, pewnego dnia miałam w planach zostać przykładną matką i żoną. Byłam przekonana, że w pewnym momencie po prostu oddzielę przeszłość grubą kreską. Żaden człowiek nie widział jednak jeszcze kreski tak długiej, która mogłaby skutecznie oddzielać przeszłość od teraźniejszości. (TU zaczyna się lawina truizmów) Mogę wyjechać do Albanii, mogę zmienić numer telefonu, mogę przefarbować włosy, ale w żaden sposób nie pozbędę się wspomnień i doświadczeń. Nie ważne jak bardzo próbowałabym nie myśleć o tym, moje dalsze życie będzie zdeterminowane przez przeszłość.
Bujne życie erotyczne, którego tak bardzo się domagam pociąga za sobą niesłychaną ilość emocji, niezwykle silnych emocji, emocji w dużym stopniu negatywnych. Owszem, sztukę ich ukrywania opanowałam do perfekcji, lecz to nie znaczy, że potrafię się ich wyzbyć. Jeśli zacznę w siebie pakować cały ten ładunek w tak młodym wieku, za 20 lat będę strzępkiem człowieka. Samotnym, zgorzkniałym strzępkiem, który udowdodnił sobie, że świat jest tak zły jak przypuszczał.
Poza tym, taka myndra jestem, a zupełnie zapomniałam o tym, że pełnowartościowi mężczyźni, Ci dla których jedyną alternatywą wobec jednej kobiety nie jest wał kołdrzany, wolą nieskomplikowane białogłowy. Może nie głupie, ale pozbawione bagaża doświadczeń i długiej historii związków, niepokaleczone w każdym razie (chociaż są też mężczyźni - lekarze, ale ich na razie pomińmy). A ja... Mam już na liście dwóch mężczyzn. Zarówno po Grzegorzu jak i Stanisławie cierpiałam męki straszne i nie byłam w stanie wrócić do stanu względnej równowagi sprzed. Dochodzę zatem do takiego całkiem przyzwoitego wniosku, że na trzecim należałoby skończyć.. Nie mówię o tym by z nikim się nie spotykać. Chodzi tu raczej o większą rozwagę w dysponowaniu własnymi wdziękami.
Mam nadzieję, że ta rozwaga będzie mi towarzyszyć w mojej wycieczce do Czech. ES (nie mylić ze Stanisławem) nie jest bynajmniej mężczyzną, którego chciałabym umieścić na mojej liście (znowu to podmiotowe traktowanie ludzi). Obawiam się jednak, że nie tylko ta podróż stworzy niebezpiecznie sprzyjające okoliczności ku temu, ale sam eS będzie mi towarzyszył w przekonaniu, że ta podróż zakończy się zbliżeniem. Nie jestem pewna swoich sił:/ Jak wiadomo Czechy to piwo, a piwo to alkohol, a alkohol to osłabiona świadomość, a osłabiona świadomość to samo id. I jeszcze zanosi się na to, że basista (zwany tutaj eS) jest przystojny. Same kłody pod nogi. Mam wrażenie, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że ta wycieczka nie powinna mieć miejsca.
PS. Nie nudziłabym dzisiaj tak bardzo, gdybym nie znalazła w skrzynce pocztowej kartki od Stanisława. Własnym oczom nie wierzyłam. Myślałam, że w głębi duszy wykpił moją prośbę złożoną pod wpływem podczas naszego ostatniego spotkania. Być może zrobił to od niechcenia, a może był w tym jakiś głębszy zamysł, w każdym razie na kartce był tylko cytat z Keats'a:
"Rzekłbyś, pojęła te wszystkie arkana w szkole Amora, choć jeszcze nieznana była jej owych studiów praktyka."
I tak oto te przypadkowe słowa będą jeszcze przez długie miesiące przebijać się przez moje myśli. Chętnie bym mu podziękowała, ale czy on tego oczekuje?