Boję się saren patrzących mądrymi oczyma....
Zastanawiam się czy to możliwe żeby bez żadnego przygotowania zrobić jednego dnia 120 km rowerem. Każdy zdrowo myślący człowiek powie pewnie, że to niemożliwe, ale ja nigdy nie pretendowałam do tego miana. Mam niewyobrażalną ochotę pojechać moim niepełnosprawnym rowerem do Szczytna i co więcej z tego Szczytna o własnych siłach wrócić. Ciężko mi jednak wyobrazić sobie, że pewnego słonecznego dnia po kilku tygodniach wrastania w kanapę nagle poczuję bunt, wstanę i pojadę. Własciwie nie boję się o siebie, o to, że nie dam rady, w większym stopniu nie ufam mojemu rowerowi i jego popękanym oponom, w które bez większych emocji można wsadzać dwugroszówki. Co innego, gdy ja nie daję rady - wtedy można zrobić dłuższą przerwę na masowanie tyłka, ewentualnie gorzko zapłakać nad swoją głupotą, po czym wsiąść i z mniejszymi przerwami jakoś do tego domu dotrzeć, jednak, gdy posłuszeństwa odmawia rower, gdy pękają szprychy, rwie się łańcuch, a skrawki opon radośnie powiewają w tyle, wtenczas niewiele można zrobić. I tego się boję. Nie chcę znaleźć się w środku lasu pomiędzy Zgniłochą a Jedwabnem pozostawiona na łaskę i niełaskę dzików, ewentualnie grzybiarzy. Pamiętam jak pewnego razu przemierzając okolice Łańska (dokładniej szukając premiera, tak, tak nim też nie pogardzę) natknęłam się na stojące BMW z przyciemnianymi szybami, które zaraz po tym jak je minęłam ruszyło za mną. Myślałam, że się za przeproszeniem.... hmhm... ale tym razem okazało się, że mi się upiekło. Pruszków przyjechał na grzyby. Widocznie postanowili zmienić miejscówkę. W każdym razie tego dnia w zaskakująco szybkim tempie zrobiłam tą trasę. Wielokrotnie też byłam świadkiem sarniego biegu, a że zwierzęta te, choć powszechnie uznawane za symbol zwinności, piękna i czego tam jeszcze, we mnie osobiście wywołują przerażenie gorsze niż to jakie poczułam na widok Putina obejmującego Tuska w Smoleńsku (i tej mina Donalda na granicy solidnego zmieszania i lekkiego WTF). Wbrew pozorom las nie jest oazą spokoju i bezpieczeństwa. Las potrafi być "niewłaściwym miejscem o niewłaściwej porze" i nie mam tu na myśli leśnika, który będzie nam chciał wlepić mandat za "przeoczenie" znaku z zakazem wstępu, naprawdę zaskakujących ludzi można w lesie spotkać. Aaale, chyba zabłądziłam teraz w peryferiach dygresji. Wracając do tematu, niby ryzyko usterki na trasie dałoby się łatwo wyeliminować czy też zmniejszyć, ale to wymagałoby kolejny raz inwestycji w tego mojego złoma (no teraz to się już na pewno obrazi, zaraz pójdą przerzutki), a chciałam już zadać temu i ogólnie jemu kres. Jak już wspominałam, kupić nowy rower, jednak główny sponsor tej imprezy (tatuś) z wiekiem robi się co raz bardziej oszczędny i jeśli w ogóle zgodziłby się na kupno roweru, to wyłącznie takiego z hipermarketu, na wszelkie protesty reagując oskarżeniami o mój rzekomy snobizm. Ja wiem, że jestem zdrową i silną kobietą, że mogę zakasać rękawy i w dwa miesiące dorobić się rakiety, ale... Jakoś mi to szukanie nie wychodzi. Naprawdę, jestem gotowa, tu i teraz, spakować się i wyjechać na zbieranie truskawek, pakowanie żywności, nawet za jakąś śmieszną stawkę, ale problem w tym, że nie potrafię tych ofert znaleźć! Dobrze, możecie powiedzieć, po co od razu się pakować, przecież można na miejscu czegoś się chwycić, ale tutaj również nic poza telemarketingiem i akwizytorstwem nie ma. Ehhh...może inaczej, nie będziemy sobie w oczy kłamać. Ja wiem i wy wiecie, że praca jest, ale dopóki się nie otrząsnę, nie wezmę w garść, nie będę zdeterminowana, to nic nie znajdę, choćby mnie z imienia i nazwiska uprzejmie prosili. Czy jest w takim razie trzecie wyjście? Prawdopodobnie tak, z tym jednak szkopułem, że jest niepewne. Jeśli w te wakacje miałabym kiedykolwiek dostać jakiekolwiek pieniądze to tylko i wyłącznie jako nagrodę za dobrze zdaną maturę. Sęk w tym, że wyników należy spodziewać się dokładnie za miesiąc, a tego, że będą "dobre" właściwie nie należy spodziewać się wcale, dlatego też lepiej nie liczyć na to wyjście. Ehhh... już pierwsza w nocy, a ja jak codzień obiecuję sobie, że z samego rana pójdę po gazetę i nawet ją przeczytam celem znalezienia pracy.
Jak tylko przestanie padać idziemy na żywioł, jedziemy do Szczytna.
Widełło nagrałabym, ale z racji tego, że z domu ruszam się tylko w uzasadnionych przypadkach (hmm, Alan Rickman wołąjący mnie za oknem "nooo Ala, wyjdź na dwór" - o matko, nie powinnam żartować o 1 w nocy) strasznie trudno jest mi spotkać traktorzystę, a co za tym idzie znaleźć materiał na nagranie. Ale to nie jest zły pomysł. Rozpatrzę ten wniosek.