Płaczę, chyba mogę, nie?
Wziął i mię wkurzył jak za starych dobrych czasów. Myślałam, że może dotknięta tym impulsem napiszę notkę, ale... Nie wiem. Może tak naprawdę nie pozbyłam się mojej zimowej depresji. Strasznie, ale to strasznie chce mi się płakać. Oczywiście nie odmówię sobie tej przyjemności i pozwolę sobie płakać publicznie. Jestem nieudacznikiem, jestem żałosna. Strach mi przeglądać demotywatory, bo jeszcze pewnego dnia natkę się tam na swoje zdjęcie. Wszyscy coś umieją, jakoś się udzielają, a ja rzeczywiście całymi dniami "pierdzę w kanapę". Rower wcale nie jest moją pasją, a Czechy obchodzą mnie tak samo jak Uganda. Jednocześnie widzę u moich rówieśników jak praca wkładana przez lata w ich zainteresowania zaczyna procentować, podczas gdy ja jestem ciągle na zerze, a właściwie na minusie, bo jakichkolwiek zainteresowań nie posiadam. I niestety nie kokietuję w tym momencie. Moja ignorancja jest wszechstronna. Ostatnio będąc w kwiaciarni byłam zmuszona kupić na dzień matki słonecznika, bo był to jedyny kwiat, którego znałam z nazwy. I jeszcze to podkochiwanie się w aktorach, przecież ja emocjonalnie muszę być na poziomie 10 letniej dziewczynki zbierającej karteczki do segregatorów. Strasznie się boję 30 czerwca, wtedy bowiem okaże się, że przez następne 5 lat, nic w moim życiu się nie zmieni, a jeśli to na gorsze. Życie mija za moją kanapą.