O 10 kwietnia 2010 roku.
NIe chciałam odzywać się w tym temacie, czytałam komentarze na innych blogach, przeglądałam portale internetowe, oglądałam telewizję i wydawało mi się, że cała ta sytuacja zaczyna przekraczać granice zdrowego rozsądku czy dobrego smaku. Pojawiła się we mnie obawa, że ktoś zdążył już w tym dostrzec żródło dochodu, że ta niekończąca się relacja zaowocuje narodową histerią. Przede wszystkim myślałam jednak, że mój głos w tej sprawie absolutnie nie jest potrzebny. Właściwie nadal tak uważam, ale spoglądając na to z innej, intymnej perspektywy, myślę, że warto jednak w jakiś sposób uchwycić tą chwilę. Mój głos nie ma znaczenia dla świata jednak kiedyś stanie się najwiarygodniejszym świadectwem tej katastrofy, które przekażę moim dzieciom. A przynajmniej żywię nadzieję, że tak będzie.
Wiadomość o śmierci Prezydenta Kaczyńskiego zastała mnie w łóżku. Leżałam w półśnie ociągając się z ostatecznym wybudzeniem mając na uwadze obowiązki, które tego dnia mnie czekały: sprzątanie pokoju, czytanie lektur do prezentacji, naukę do matury. Rzeczy tak błaho brzmiące w tym momencie. Gdy do mojego pokoju wtargnęła mama, było kilka minut po 9, może 9:30, a więc godzina, w której dopiero cały szum się rozpoczynał. Słysząc wejście mamy otworzyłam oczy i spojrzałam na nią znacząco "a ty czego tu kobieto". Ona natomiast z dziwnym podnieceniem w głosie powiedziała: "Kaczyński chyba nie żyje".Nie dotarło to do mnie, potraktowałam to w kategorii żartu, powiedziałam: "uhm, i z tego powodu mnie budzisz?". Chciałam nakryć się kołdrą i wrócić do moich porannych rozważań na temat ciężkiego życia, ale coś mnie ruszyło. Myślałam, że to jakaś rewelacja nie majaca racji bytu, ktoś coś napisał w internecie dla sensacji, może chodzi o Bogusława Kaczyńskiego...
Zwlokłam się z łóżka i w piżamie zeszłam do salonu, żeby móc wyjaśnić sprawę, tryumfalnie westchnąć "kobieto" i wrócić do pokoju. Mama siedziała przy laptopie, w telewizorze jakiś redaktor relacjonował coś o jakimś wypadku, wzdłuż ekranu widniał czarny pasek z białym napisem "Prezydent prawdopodobnie nie żyje". Coś w tym stylu. W tym momencie największą wartość z całego tego nagłówka miało dla mnie słowo "prawdopodobnie", dyskwalifikowało to w moich oczach następujące dwa słowa "nie żyje". Wierzyłam, że nawet jeśli doszło do jakiejkolwiek katastrofy z udziałem prezydenckiego samolotu, samemu Prezydentowi nie mogło stać się nic złego. Mógł być ciężko ranny, ale jego śmierć była ostatnia rzeczą w jaką uwierzyłam tego dnia. Nawet, gdy pojawiły się głosy, że spośród tych 96 osób, możliwe, że trzy ocalały, byłam pewna, że to właśnia Lech Kaczyński. Niestety Bardzo szybko zostało to zdementowane i stało się faktem, że nikt nie wyszedł z tej katastrofy żywy. Powoli zaczynało się też mówić o osobach, które leciały z Prezydentem. Maria Kaczyńska, Jerzy Szmajdziński, Przemysław Gosiewski, Sebastian Karpiniuk, Izabela Jaruga - Nowacka, Aleksander Szczygło - nazwiska z pierwszych stron gazet. Twarze, które znałam, które wzbudzały we mnie określone emocje. Rozpłakałam się. Nie wiem czy z dezorientacji, czy z rzeczywistego żalu. Na pytanie mamy, dlaczego płaczę, jęknęłam "bo to takie przykre". W głowie miałam pustkę, tym łapczywiej słuchałam pojawiających się komentarzy. Nic nie mówiłam, patrzyłam. W głowie zaczęło mi się pojawiać mnóstwo pytań. Począwszy od tego, kto dopuścił do sytuacji, w której jednym samolotem leci tak dużo osób z najwyższych szczebli władzy przez to czy to mógł być spisek, po pytanie, co teraz będzie.
Patrzyłam na twarze kolejnych polityków wypatrując w ich reakcjach jakiś drobnych, niekontrolowanych drgnień, które zdradzałyby ich haniebny udział w tym dramacie. Wszyscy jednak wydawali się jednakowo wstrząśnięci. Większości z nich nigdy nie widziałam w takim stanie. W tej chwili najbardziej pamiętam dezorientację Ryszarda Kalisza, który został złapany przez dziennikarzy, wychodząc z jakiegoś gmachu. Nigdy nie widziałam go w takim stanie, zawsze miał coś do powiedzenia, teraz stał otoczony przez dziennikarzy, wstrząśnięty, nieustosunkowany. Jeśli więc wierzyć pojawiającym się głosom o zaplanowanym przebiegu tej tragedii, musiała być to katastrofa planowana na zupełnie innym szczeblu. Przyznam szczerze, że we mnie osobiście najmniej zaufania budzi twarz Putina. Może niesłusznie, może jego twarz nie potrafi wyrazić pewnych ekspresji, może ta tragedia nie dotyka go tak bardzo, ale w stosunku do niego, w obliczu jego przeszłości, polityki jaką prowadzi, historii jakiej jest reprezentantem nie potrafię się wyzbyć tych może absurdalnych podejrzeń.
Czy to możliwe, że śmierć tych wszystkich osób, w znacznej części niewygodnych, posiadających niepopularne poglądy, strzegących prawdy oficjalnie przemilczanej, zupełnie przypadkiem zostały zgromadzone w tym jednym samolocie. Lech Kaczyński, Ryszard Kaczorowski, Janusz Kurtyka, Anna Walentynowicz, to przecież nazwiska - symbole. Chcę wierzyć w to, że to przypadek, część Boskiego - nie ludzkiego - planu. Gdyby jednak prawdą było, że ich śmierć miała ułatwić komuś dojście do władzy, moje pokolenie się o tym nie dowie, nie będą wiedzieć o tym moje dzieci, a wnuki nawet dowiedziawszy się prawdy zapomną tak jak na co dzień my nie pamiętamy o ofiarach II wojny światowej i wszelkie doniesienia traktujemy jedynie w kategorii "ciekwostek" historycznych.
Dzisiaj, dzień po katastrofie, udałam się z wizytą do dziadka Władka celem uczczenia jego 75 urodzin. Kotlety babci Krysi nie smakowały jak zwykle, babcia nie relacjonowała plotek, nie przypominała rodzinnych anegdot, w ciszy siedzieliśmy ogladając przylot samolotu z ciałem Lecha Kaczyńskiego. Przełączając kolejne kanały przyglądałam się twarzom dziennikarek, które kryły oznaki zmęczenia pod kolejnymi warstwami makijażu, niektóre kryły również zapuchnięte od płaczu oczy. Dziennikarki, dziennikarze, osoby, które z zasady tych emocji muszą być pozbawione. To również było dla mnie niesamowite.Jednak dziś przez myśl szczególnie przewijała mi się postać Aleksandra Szczygły. Zelektryzowała mnie wiadomość, którą usłyszałam od babci, że w piątek rozmawiał on z jej bratanicą na olsztyńskich Jarotach. Mówił o wyjeździe do Katynia, chciał zebrac głosy młodzieży w sprawie wydarzeń sprzed 70 lat. Sama widziałam go przecież w telewizji podczas jego zeszłotygodniowej wizyty w Szczytnie, zastanawiałam się czy ma żonę, bo po ludzku był przystojnym mężczyzną. A teraz to wszystko okazuje się tak abstrakcyjne.
W piątek kładłam się spać w poczuciu bezpieczeństwa, obudziłam się w obliczu katastrofy, kładąc się spać czułam jakbym zasypiała w otwartym domu w czasie rewolucji. W przeciągu tych dwóch dni najbardziej zabrakło mi komentarza ojca.
Gdzieś z boku zdziwiła mnie reakcja moich rówieśników. Nie mnie to oceniać, nie chcę uderzać w tony, które wskazywałyby, że czuję się od nich lepsza, każdy ma prawo do własnej reakcji na to co się stało, ale... może powiem tak, zaskoczyło mnie to, że ktoś wrzucił na fejsbuka nawet nie zabawny filmik z jakimś pijanym chłopakiem, który bełkotał bliżej niezrozumiałe rzeczy. Zdziwiło mnie, że nikt nie pisnął tam słówka o tym co się stało. Z drugiej jednak strony myślę, że to dobrze, może to po prostu nie jest miejsce na takie rzeczy.