O studniówkowych wieczorach...
No to zacznijmy od tego mojego nieszczęsnego komputera odziedziczonego po bracie. Tak naprawdę to w powszechnym rozumieniu mój komputer wcale "zepsuty" nie jest. Można grać w pasjansa, można zmieniać tapety, ale... Nie można niestety włączyć internetu, a to ostatnio jedna z najważniejszych rzeczy w komputerze, tak, możliwość łączenia się z internetem. Jak to się stało? Cóż... stało się przez moją ciekawość świata - tak to nazwijmy. Zwyczajnie w któryś z weekendowych wieczorów siedziałam sobie marnując czas na pudelku czy jakimś innym diabelstwie i nagle wysiadła mi łączność. Nie zdziwiło mnie to przesadnie, jak to już bywało zaczęłam gmerać najsampierw przy antence, lecz że nie było żadnych pozytywnych skutków tej mojej macanki z komputerem, weszłam w opcje. Najpierw przestawiałam jakieś pierdółki, zmieniałam sieci, lecz widząc, że te zabiegi również nie przynoszą efektów weszłam w tzw. "opce zaawansowane" tam na chybił trafił coś odinstalowałam, coś zainstalowałam, coś przesunęłam, pocmokałam i ponownie podjęłam próbę połączenia się z internetem. Lecz internet w tym momencie całkowicie odmówił mi posłuszeństwa i... w ogóle nie wiadomo już jak można go przywrócić. To znaczy komu wiadomo, temu wiadomo, mój bardziej nielubiany brat po prostu wypiął się na cały problem plecami, kwitując to jedynie stwierdzeniem, że skoro byłam taka mądra, żeby gmerać w zaawansowanych opcjach, to z pewnością sobie poradzę. Użżż! Mój bardziej nielubiany bracie, ja twoją postawę natomiast skwituję minutą ciszy! Już? Tak, więc w ten oto sposób pozbawiłam sie internetu i powiem wam, że jestem z tego powodu przeszczęśliwa. Nie macie pojęcia jak słabego charakteru człowiekiem jestem. Potrafiłam przy nim przesiedzieć dzień i noc ani na chwilę nie biorąc się do moich obowiązków, które piętrzyły się już od dawna. Sytuacja naprawdę robiła się groźna, w końcu za 3 miesiące (!!!) matura, a ja... No, tak jakby nie radziłam sobie z podziałem pracy. Nie radziłam i ciągle nie radzę sobie jeszcze, ale już zaczynam nad tym myśleć. Ostatecznie rozkręciłam biurko, na której do tej pory stał komputer i przeniosłam je ze strychu do mojego pokoju. Do tej pory właściwie nie miałam miejsca do nauki. Na strychu bowiem było i jest zimno jak w psiarni (ciągle nie rozumiem tego porównania), w moim pokoju gorąco i biurka brak, w pokoju mniej nielubianego brata z kolei też zimno i ogólnie jakoś tak nieprzytulnie, w salonie telewizor, obok kuchnia i mama tłukąca po garach (ma zapędy chyba na bycie perkusistką), biurka brak, półki na moje ksiązki też, więc gdzie? Otóż to, wróciłam zatem do mojego pokoju, a komputer zestawiłam na podłogę żebym w razie ochoty na pasjansika mogła rozegrać najwyżej jedną partyjkę i stwierdziwszy, że niewygodnie wrócic do nauki. W ten sposób stworzyłam sobie warunki do nauki, choć przede mną jeszcze jedna szafka do skręcenia, ale z racji tego, że uwielbiam to robić, raczej szybko się z tym uporam. Właściwie to wolałabym skręcić 1000 takich szafek zamiast usiąść przy historii, ale co poradzić. Jeszcze tylko trzy miesiące tego stresu i... bedzie pedagogika w Olsztynie:P Co za ponury żart! Dobra, nie kontynuujmy tego tematu...
Wiecie, co dzisiaj jest? Studnówken, na któren Alutken się nie wybieren. I trochę smutno z tego powodu, ale, że zanucę pewną piosenkę "teeeego chciaaałam...", jest to wyłącznie wynik mojej złej woli. A może dobrej? Wiecie czego żałuję? Żałuję poloneza, jedzenia i swojego widoku w lustrze, gdy stanęłabym przed nim ufryzowana i umalowana, przebrana w tą wyśnioną kreację, na którą tatuś musiałby wyłożyć mnóstwo pieniędzy. Poza tym nic mnie tam w gruncie rzeczy nie ciągnie. I kropka, tak jakoś zastygłam... oczywiście, że mnie to kłuje, bo tak jak mówią, to pierwszy poważny bal, kto wie czy przy moim szalenie towarzyskim trybem życia nie ostatni, więc żałuję. Ale jednocześnie tak sobie myślę, że jeszcze uwiodę jakiegoś pierwszaka i on mnie weźmie i z podniesioną głową tańczyć będe tego poloneza, byle nie w LO1. A jak nie, to zostanę nauczycielką, o! I będę miała studniówek, a studniówek. Cóż, marzenia ściętej głowy. Grr, chyba wróce do składania szafek, bo przy tym jakoś mniej odczuwam ten ból nieobecności. Dobrze, odpowiem tylko wyraźnie na pytanie dlaczego nie idę na moją studniówkę. Nie idę ponieważ:
UWAŻAM, ŻE LO1 W OLSZTYNIE JEST NAJWIĘKSZYM NIESZCZĘŚCIEM, KTÓRE MNIE SPOTKAŁO W MOIM DOŚĆ KRÓTKIM ŻYCIU I NIE CHCĘ WIĄZAĆ Z TĄ SZKOŁĄ ŻADNYCH WSPOMNIEŃ.
To moja odpowiedź na wszystkie zdziwone dzióbki, które się o to pytały. Skończmy, skończmy już ten temat. 3 miesiące.
Przeczytałam niedawno w gazecie, że moje ukochane gimnazjum i podstawówka przenoszą się w pobliże 1LO i co więcej zakładają liceum. Szczęść im Boże! To jedna z naprawdę nielicznych szkół, która uczy i co równie ważne wychowuje. Szalenie się z tego powodu cieszę. Szkoda tylko, że z tym liceum tak się ociągali, że musiałam przejść przez jedynkowe piekło i poznać pewnego olsztyńskiego doktora, arcymistrza demotywacji i wybitnego organizatora szkolnych wycieczek, szkoda. Ale nie bedziemy płakać nad rozlanym mlekiem, nie.
Idę, bo tatuś wygania. Jak zwykle nie napisałam tego, co miałam w zamiarze, ehhh!