Z niedzielnych wyn(at)urzeń.
Wszystko mi zobojętniało. Wygląda to na depresję, ale wcale nie chce mi się kończyć życia. Płaczę też nie za wiele, a ostatnio to nawet muszę się zmuszać żeby cokolwiek uronić. Zero emocji, zaangażowania. Chłód, lodówko-zamrażarka. Potrzeb też nie za wiele. Zazwyczaj wystarczy mi Kociołek do syta z Łowicza i kilka Grześków. Najlepszy jest tradycyjny, chociaż boloński też niezgorszy... Aha, założyłam konto na sympatia.pl, dla zabawy czy może szukając nowego materiału na wpis. Tak, mam świadomość tego o co mnie posądzacie. Moja świadomość jest wszechświadomością. Mam świadomość wszystkiego, ale z racji takiej, że hedonistyczne pobudki zaczęły ostatnio stać wyżej w mojej hierarchii niźli dobry smak, jest jak jest. Z umawiania się przez Internet zrobiłam sobie rozrywkę zahaczającą o hobby.
Ciągle myślę o tym jak wrócić do świata żywych, a właściwie jak odzyskać jakiekolwiek ambicje, wciągnąć się w coś. Wykluczam wizyty u psychologów, psychoterapeutów i psychiatrów. Myślę, że do wszystkiego trzeba dojść samemu, a mój przypadek nie jest jeszcze na tyle zły by sięgać po farmakologię. Mimo wszystko jak pomyślę, że miałabym zabiegać o czyjekolwiek względy, silić się na uprzejmość, nadskakiwać i merdać ogonkiem, to ogarnia mnie bezsilność, bo jest to ostatnia rzecz na jaką mam ochotę. Mam jakąś wewnętrzną blokadę, uciekam przed odpowiedzialnością. Gdy tak siedziałam u naszego Wojtusia odkryłam, że szukam kogoś, kto będzie za mnie podejmował decyzje. To by się całkiem ładnie układało. Nigdy nie wykonuje jako pierwsza jakiegokolwiek ruchu, gdyż to wymaga decyzji. Decyzja to odpowiedzialność, a skoro jej nie podejmuję, to i nie ponoszę odpowiedzialności. Nie mogę też w ten sposób być odrzucona, gdyż to nie ja inicjuję dane sytuacje. Sprytnie, ale i przykro. Nie znajdę nikogo, dopóki nie nauczę się podejmować decyzji.
Dodaj komentarz