Uciekaj skoro świt, bo potem będzie wstyd......
Gdybym miała, idąc za biblijną radą, obciąć sobie wszystkie grzeszące członki, z pewnością nigdy nie zagrałabym już na pianinie, ani nie zatańczyła w balecie, ostać musiałby mi się jeno kadłubek, a i to nie w całości. Wczoraj poszłam w tango. Takie tango, o którym śpiewa Budka Suflera, i o którym już przed laty zdarzyło mi się pisać z wyrazem największej dezaprobaty. Umówiłam się na spotkanie ze Stanisławem. Spodziewałam się, że będzie jak zwykle, wypijemy po piwie, porozmawiamy o ciężkim życiu i na długie miesiące rozjedziemy się w pokoju, lecz w głębi mnie panoszył się demon rozpusty, niepowstrzymana chuć. Nie docierało do niego, że Stanisław jest moim rówieśnikiem, że jego podejście do kobiet pozostawia wiele do życzenia, że nie powinnam, bo czuję się przywiązana do kogoś innego i nie był to żaden Albańczyk... Nie było jak zwykle, wypiliśmy dwa piwa, do tego doszedł jakiś tani szampan, on miał wolne mieszkanie. Ach te wolne mieszkania, ileż one zła potrafią naczynić! Weszłam do niego, zaczęła lecieć muzyka. Nikt nie rzucał się na nikogo, wszystko przebiegało bardzo powoli. Na początku, właściwie nie byłam pewna jak to się skończy i czy ta wizyta w jego domu to wyraz zaufania, czy też pułapka. Rozmawialiśmy o muzyce, oglądaliśmy jakiś film z Johnem Cusackiem, przeglądaliśmy notatniki jego ojca, a ja udawałam z premedytacją, że jestem bardziej pijana niż byłam, leżałam na podłodze z zalotnym uśmiechem, trzymałam głowę na jego ramieniu. Na co liczyłam? W moim stanie ciężko było to stwierdzić, ale mimo wszystko pozostawały mi jeszcze jakieś hamulce, bardzo awaryjne hamulce. Około 3 nad ranem Stanisław stwierdził, że idzie spać. Zwyczajnie rozłożył kanapę i położył się. Po chwili wahania ległam obok niego i byłam szczerze zawiedziona, że moja przygoda w tym mieszkaniu miała się skończyć niewinną drzemką jaka pozostała w mojej pamięci z czasów przedszkolnych. Właściwie stwierdziłam, że nic tu po mnie i trzymając w ręce telefon, na głos zaczęłam zastanawiać się jak wrócę do domu. Stanisław najwyraźniej zrozumiał, że czekam na jakiś zwrot akcji i odrzucił gdzieś moją komórkę, a mnie samą przytulił mocno do siebie. Właściwie wplótł się we mnie i w tym stanie doczekaliśmy świtu. O dziwo nie było nerwowej macanki, nie było jakiejkolwiek. Chociaż była to względnie wymarzona sytuacja do snu (brakowało tylko Albańczyka), przez długie godziny nie mogłam zmrużyć oka. Najpierw zastanawiałam się, jak to będzie, gdy oboje wytrzeźwiejemy czy będzie to miało jakąś kontynuację czy też będziemy udawać, że nic się nie stało, że to był właściwie głupi wybryk po alkoholu, lecz w pewnym momencie zrozumiałam, że moje rozterki są bezzasadne. W stworzonej sytuacji nie byłam podmiotem, lecz przedmiotem działań, byłam dziewczyną na jedną noc, jeśli można to tak nazwać. Leżałam i czułam się jak gumowa lalka, którą można dotykać i ocierać się o nią. Nie wiedziałam, która jest godzina, za oknem słońce już wzeszło, czekałam na jakiś znak, który pozwoli mi wydostać się z tego mieszkania, może dobre słowo. Byłam skacowana, byłam brudna, miałam rozmazany tusz do rzęs i potargane włosy. Na dźwięk wiertarki dobiegający gdzieś z blokowiska zareagowałam z ulgą, to był ten wyczekiwany sygnał do wyjścia, niczym wystrzał z pistoletu. Przemyłam twarz wodą, pożyczonym grzebieniem rozczesałam włosy i wyszłam w jeszcze większym niż się spodziewałam upokorzeniu. Stanisław rzucił we mnie koleżeńskim "cześć" i nie myśląc nawet o odprowadzeniu mnie do windy zamknął drzwi swojego mieszkania.
ja tak kiedyś wychodziłam. co więcej - dumna z tego nie jestem, ale wychodziłam tak kilka razy, i to z tego samego mieszkania. a on spał bo chodził później do pracy. pier.olone stukanie po koleżeńsku.
Dodaj komentarz