Przyzwyczaiłam się, psia kość.
Chciałam napisać, że dziwi mnie to, że tak mało popularne są w dzisiejszych czasach utwory z gatunku piosenki aktorskiej, ale tak właściwie to wcale mnie to nie dziwi. Nikogo to nie dziwi, szkoda jednak, że można je znaleźć wyłącznie w późnonocnych audycjach. Z drugiej strony to dobrze, że nie są popularne. W przeciwnym razie żeby spełnić moją potrzebę bycia dziwadłem musiałabym słuchać godowych okrzyków dzików, tak wystarczy rzucić stwierdzeniem, że słucham polskiej muzyki z lat 50 - 60 - 70 i od razu mam w oczach rozmówcy plus 50 do dziwaczności (że tym modnym tekstem sobie zarzucę). Chociaż jak wiadomo z wiekiem ludzie mniej interesują się tym, kto czego słucha i przestaje to stanowić jakiekolwiek kryterium w dobieraniu sobie znajomych, ale czasem żal serce ściska, gdy człowiek odkrył jakąś cudowną piosenkę i chciałby się pochwalić albo odwołać się do tekstu a tu niestety nie da rady, bo w radiu tego nie puszczali. Dawno już nie rozmawiałam z nikim tak jak się rozmawia po koleżeńsku, dawno nie dzieliłam się z kimś swoimi przeżyciami, wrażeniami. Dawno już nie szukałam przeżyć i wrażeń. Mając do wyboru bezproduktywne śledzenie znajomych na facebooku i spacer zawsze wybierałam to pierwsze. Może byłabym mniej zaniepokojona, gdybym w tym czasie czytała coś o technikach depilacji brwi albo chociaż oglądała filmy dokumentalne, w każdym razie, gdybym robiła cokolwiek w kierunku mojego rozwoju, ale przez ostatnie 2-3 lata (jak zwykle LO 1 przyczyną klęsk wszelakich) spoczęłam na laurach, zaliczyłam regres niemal degradując się do poziomu neandertalczyka czy może nawet australopitka. Niestety - teraz powiem coś nowego - przyczyna tego stanu rzeczy nie leży w murach tej znienawidzonej przeze mnie placówki szkolno - wychowawczej. Leży w moim stosunku do świata, od którego oczekuję, że będzie się mną interesował, a nie na odwrót. Nie przypominam sobie jakiejkolwiek sytuacji ze szkoły podstawowej, w której osobiście zgłosiłabym się do czegoś. Mówię tu zarówno o aktywności na lekcji, jak i w przeróżnych kółkach zainteresowań. Zawsze, ale to bezwzględnie, w milczeniu i pozornym braku zainteresowania czekałam aż ktoś wysunie propozycję mojego udziału w danym przedsięwzięciu. Szczęście w nieszczęściu, że uczęszczałam do małych szkół, w których wszyscy o wszystkich wszystko wiedzieli, więc łatwo też było rozpoznać, kto w czym jest dobry i w jakim kierunku można mu się pomóc rozwijać. Tak więc zdarzały mi się występy na szkolnych akademiach, konkursy literackie a nawet zawody w pchnięciu kulą (hehe) i to w znacznym stopniu tworzyło moje pojęcie o mnie samej, budowało poczucie wartości i służyło rozwijaniu zainteresowań. Gdy poszłam do liceum, byłam pewna, że szybko wszyscy przekonają się o moich zdolnościach, które ceniono w poprzednich etapach edukacji i dalej będzie zapotrzebowanie na moją osobę w przeróżnych konkursach i akademiach. Niestety, nie uwzględniłam w swoich oczekiwaniach co najmniej dwóch istotnych zmian jakie zaszły w stosunku do gimnazjum i podstawówki. Po pierwsze uczęszczałam do szkoły, której liczba uczniów idzie w setkach, więc nie mogłam zbytnio liczyć na indywidualne podejście, po drugie byłam już w takim wieku, w którym wymaga się od człowieka własnej inicjatywy i nikt z troską nie pyta o to czy łaskawie wezmę udział w danym konkursie czy zajęciach pozalekcyjnych. Mimo wszystko początek mojego pobytu, sprawa bloga szczególnie, pozowlił mi dalej żyć w złudzeniu, że jakoś się przebiję bez własnego wkładu. Czekałam zatem i czekałam, lecz nikt się o mnie nie upominał. Co więcej, okazywało się, że niekoniecznie jestem uczniem wybitnym i pisanie wypracowań też jakoś szczególnie mi nie idzie. Później było już tylko wagarowanie, które wynikało nie tylko z barku zaniteresowania tym co się dzieje na lekcji, ale także tym co na przerwach. Byłam znudzona moimi towarzyszami, miałam poczucie wyższości wobec nich i tęsknym wzrokiem spoglądałam na drugą część klasy, tą fajniejszą, bardziej rozrywkową, ale nigdy nie zrobiłam nic by się z nimi bliżej zakolegować, po pewnym czasie nie mówiłam im już nawet cześć, ale nadzieję, że sami poznają się na mojej "fajności" (by nie powiedzieć dosadniej) miałam praktycznie do końca. Niestety, do ostatnich dni maja i po kres ich pamięci zostanę co najwyżej człowiekiem wyróżniającym się swoim dziwactwem i wagarowaniem.
Zostałam zatem bankrutem idei "czekania na odkrycie". Nie mam znajomych, nie mam zainteresowań, nie mam życia. Tak, wiodę bardzo smutne życie. Tak, wiem, że jeśli nie zmienię mojego podejścia, to przeżyję je tak naprawdę nigdy nie żyjąc, ale to trudne jest tak nagle zacząć zabiegać o względy innych, zacząć być aktywnym z własnej inicjatywy, pokazać się światu. Wydaje mi się, że mi się nie chce i wcale mnie to nie rusza, ale może to tylko reakcja obronna mojego organizmu.
Prawo nie jest moim powołaniem, o ile cokolwiek nim jest. Niedawno uświadomiłam sobie, że jeśli chcę uzyskać pełnię praw do wykonywania zawodu prawnika, to w najlepszym wypadku będę musiała "poczekać" jeszcze 8-9 lat, w tym kilka ostatnich spędzonych na robieniu kawy innym panom prawnikom. W każdym razie o dzieciach przed 30 rokiem życia mogę zapomnieć, ale skoro tak mi nie idzie to szukanie męża, to o czym my tu mówimy w ogóle? Dałam się wrobić, ładnie dałam się wrobić mojemu snobizmowi! Hmm, snobizmowi? A może po prostu Alutka uznała, że trzeba iść na taki kierunek, na którym można by przy okazji złapać męża:> (O jaaaa, żebyście widzieli jednego doktora, o jaaaaaaaaaa! Piiiiiiiiiiiisk, szaaaaaaau, ruskie disco i brak obrączki =>muszę się z nim kiedyś zderzyć:P)Oczywiście, że o ile nie wyelimunuje mnie sesja, będę brnąć dalej... I szczerze, modlę się o to bym jednak nie wyleciała z tych studiów, ale asekuracyjnie na drugim roku chyba wybiorę się dodatkowo na filologię. Żywot tłumacza nie może być zły.
Od jutra zaczynam się uczyć. 3 godziny dziennie. No. I na wszistkie wykłady będę chodzić. Ja niżej podpisana zobowiązuję się do tego.
Chodzić spać najpóźniej o 22:00.
Komputer muszę ograniczyć do godziny dziennie.
Dodać do repertuaru dnia 1 godzinę spaceru.
I bezwzględny zakaz zamawiania pizzy w rozmiarze familijnym, w jakimkolwiek rozmiarze, absolutny zakaz.
Dzisiaj w pociągu o 15:49.
Daję Ci 20% szans na spełnienie twoich planów.
Lepiej trochę zmniejsz wymagania co do siebie i stopniowo wchodź na trudniejsze szczeble, chyba że jesteś z tych co lubią się rzucać na głęboką wodę.
Skoro jesteś sama to nie wiem czy ktoś Ci rzuci koło ratunkowe.
Dodaj komentarz