Na 6 minut po północy...
Jak bym nie lubiła Hugh Granta, skłamałabym mówiąc, że nie lubię filmów z jego udziałem. To jeden z niewielu przykładów, jeśli nie jedyny przykład aktora tak niepociągającego, tak podobnego z twarzy do karpia, którego filmy oglądam z chęcia i zainteresowaniem (Sorry, Hugh, jak posiwiejesz to porozmawiamy). Trzeba to stwierdzić jasno i bez ściemy: filmy z Hugh Grantem są spoko. Oczywiście nie mówię tu o produkcjach z jego udziałem poniżej roku 1995, bo nic z tych rzeczy nie widziałam. W każdym razie, jest to aktor, który sprawdza się w takim lekkim kinie kobiecym. A piszę o tym dlatego, że przed chwilą obejrzałam "Był sobie chłopiec". Po raz drugi zresztą i ze zdumieniem stwierdzam, że to szalenie dobry film! Wiem, że przynudzam i, że nie powinnam pisać recenzji, ale tak się poczułam dotknięta przez ten film. Właściwie za każdym razem, gdy coś oglądam utożsamiam się z głównym bohaterem, właściwie to z bohaterami książek też... a czasami popadam nawet w wewnętrzny konflikt, bo zdarza mi się być i Wokulskim, i Izabelą, Kmicicem i Wołodyjowskim itd., więcej lektur nie pamiętam, za wszystkie szczerze żałuję. Ale po co to piszę... chyba nie będziemy się przechwalać, kto bardziej przeżywa "sztukę"...
Film pt. "Był sobie chłopiec" po raz kolejny skłonił mnie do refleksji nad moją samotnością, a właściwie ponownie przypomniał mi, że moje życie jest puste i bez udziału w nim innych ludzi nic nie znaczy, że je permanentnie marnuję. Ale dzisiaj nie będziemy płakać, nie mam nastroju do płaczu, w radio leci jakaś sympatyczna audycja. Mimo wszystko to kwestia dni jeśli nie godzin, kiedy znowu będę toczyć smutnych łez krynice i zanosić się pełnym żalu skowytem. Jakby nie patrzeć zachowuję się arcyprzedziwnie. Znam ludzi przyjaźnie do mnie nastawionych, wiem, że mogłabym z nimi rozpocząć życie towarzyskie, a mimo to, z uporem maniaka staram się zatrzeć wszelkie ślady ich bytnosci w moim zyciu. Nie odpowiadam na sms-y, nie odbieram telefonów, skasowałam listę kontaktów na GG, za kazdym razem, gdy słyszę dzwonek u drzwi chowam się w pośpiechu drżąc na samą myśl o konieczności stanięcia oko w oko z którąś z dzieffcynek. Ostatnio nawet się zapomniałam, poszłam otworzyć, dzięki Bogu, tym razem był to tylko listonosz. Więc tak wygląda ta moja wolność. Wolność i swoboda...i dziewczyna młoda. Jeśli kiedyś chcieliście poznać nieuleczalnego socjopatę, oto jestem. Prawdopodobnie nie zrobię wam krzywdy, chyba, że się emocjonalnie do mnie przywiążecie, wtedy moge być zła. Co za pieprzenie. Ale ja to lubię... Właściwie mogłabym tak długo... Do socjopatów mam pewien sentyment.
Muszę jeszcze wysłać za pośrednictwem poczty Mar... eee jak ja go tu nazywałam? no.. muszę wysłać jednemu z moich klasowych kolegów zeszyty od historii... Tak, wiem, znacznie łatwiej byłoby je własnoręcznie dostarczyć, ale my przecież zerwaliśmy z przeszłością. I strasznie nam z tym dobrze.
W poniedziałek to się okaże co się okaże.
Dodaj komentarz