Flirt.
Perspektywa to takie magiczne słowo. Rzecz tak względna, ośmieszająca człowieka. Przez ostatnie 3 godziny zajęta byłam lekturą archiwalnych notek z pewnej-dziewczynki... pomijając to, że często przez moją naganną gramatykę ciężko się połapać, to mimo wszystko ma się właściwie takie krzepiące uczucie postępu. Ale właściwie za daleko odeszłam. Chciałam ładnie zacząć a weszłam w peryferie dygresji. Chodzi o to, że wczorajszego wieczoru czułam się samotnie. Mamusia kilka dni wcześniej zakonfiskowała laptopa, więc nawet nie było na kogo się popatrzeć za pośrednictwem chatroulette:P Gdzieś ze sterty ubrań i papierzysk wygrzebałam moją starą komórkę, na której, jak przypuszczałam, był szczątkowy zapis wydarzeń z lat 2006 - 2008, więc oddałam się wspomnieniom o czasach, kiedy to chadzałam na spotkania ze studentami. Jednak to nie spotkania z nimi były gwoździem programu. Absolutnie wieczór zdominowała postać Grzegorza. Uuuuuu! Tak, tego Grzegorza. Nie oszukujmy się, nie udało mi się go pogrzebać na wieki. Może myślę o nim rzadziej, ale nie wiem czy mówienie, że zdarza mi się to powiedzmy raz na miesiąc jest przesadą. Różne rzeczy mi go przypominają, nawet gdy wcale sobie tego nie życzę. Grzegorz był, na nieszczęście pierwszy i ostatni. Wiadomo, że widząc w telewizji dwoje całujących się ludzi, choćbym nie chciała, wyświetlać mi się będzie on i nikt inny, bo z nikim innym nie mam takich wspomnień. Moja pamięć z zaskakującą dokładnością wykasowała wszystko, co było złe. Czytając notki z tego okresu, wręcz z przerażeniem stwierdzam, że dzisiaj nic by mi w tej znajomości nie przeszkadzało, byłabym wręcz przeszczęśliwa oddając się rozpuście przy ulicy Mickiewicza 14. Z takim przekonaniem wyszperałam w starej komórce jego numer, (właściwie wystarczył mi jeden rzut oka, ten numer chyba podobnie jak właściciel trwale wypalił mi się w mózgu) i puściłam do niego sygnał. Nie miałam żadnego planu. Chciałam jedynie sprawdzić czy pamięta. Gdyby jakimś cudem pamiętał, wtedy coś by się wymyśliło. W gruncie rzeczy nie było podstaw ku temu by pamiętał. Minęły trzy lata, on raczej nie należał do sentymentalnych mężczyzn, mój numer nie składał się z kombinacji łatwej do zapamiętania, więc myślałam, że wszystko skończy się na tym jednym sygnale. Z takim przekonaniem położyłam się spać. I spałam do północy, kiedy to dźwięk mojej komórki wyrwał mnie ze snu. Na wyświetlaczu migał "Zastrzeżony". Odruchowo wcisnęłam czerwoną słuchawkę. Nie myślałam przy tym, chciałam go poprostu uciszyć żeby mi nie zbudził rodziców. Zadzwonił ponownie, znowu odrzuciłam, jednak tym razem pojawiła się we mnie chęć odebrania. Wiedziałam, że to on i wiedziałam, że wybierając sobie taką porę dzwonienia prawdopodobnie wie kim jestem. Z niecierpliwością czekałam na trzeci sygnał albo sms. On jednak zamilkł. Na 90% była pewna, że na tym zakończy się ta historia, lecz na szczęście (jakie tam szczęście), tym razem wygrało 10%. Siedziałam w mieszkaniu dziadka słuchając radia, nagle poczułam wibrację. Na wyświetlaczu, tak jak poprzednio pojawił się napis "Zastrzeżony". Bez wahania odebrałam, tembr głosu miałam dobry, właśnie taki, jaki nigdy nie chciał mi wyjść, w sposób opanowany, powiedziałam "tak, słucham?". Na co odezwał się męski głos pełen pretensji "to ja słucham!". "Przepraszam, chyba nie wiem o co chodzi" - naturalnie zdzwionym tonem odparłam. I teraz nie wiem, nie pamiętam czy odpowiedział mi "Dzwoniłaś do mnie wczoraj", czy też "Dzwoniła pani do mnie wczoraj", a to zasadnicza różnica jak się domyślacie. Byłam zresztą tak spanikowana, tak zaaferowana kontaktem z przeszłością, zasłuchana w jego głos, że automatycznie odpowiedziałam "A tak, przepraszam, to była pomyłka". Nie, zdecydowanie on musiał wiedzieć, że to ja! Odpowiedział "Skoro pomyłka to dowidzenia", ale tak jakby był zniecierpliwiony, że skoro nie mam odwagi by powiedzieć, że ciągle o nim myślę, to znaczy, że niczego przez te trzy lata się nie nauczyłam. Zanim zresztą doszło do mnie, że padło "dowidzenia", powiedziałam "słucham", ale odpowiedziało mi już tylko pipczenie zerwanego połączenia. Siedziałam dobre kilkanaście minut zanim się ruszyłam z miejsca. Zmarnowałam szansę, a może jednak dobrze, że się tak stało. Po tych kilkunastu minutach wpadłam zresztą na masakryczny pomysł, że mogłam mu się przedstawić i powiedzieć, że jego synek Michałek bardzo chciałby poznać tatę, ale po pierwsze była to groteska na miarę Gombrowicza, po drugie Michałek musiałby być poczęty w jakiś dotąd nieznany ludzkości sposób, bo przecież do konsumpcji z żadnej strony nie doszło (ah ten mój humor o 5 nad ranem). Całą tą przygodę można zatem nazwać nieudanym flirtem z przeszłością. Niepotrzebnym flirtem. Jestem pewna, że teraźniejszość jest wdzięczniejszym materiałem na flirt. Zastąpmy wydarzenia z przeszłości teraźniejszością.
A teraz szybciutko muszę pokasować historię biurowego komputera, powyłączać wszystko i zamknąc dzrwi dorobionym kluczem.
Dodaj komentarz